Inwentura. Kamil Bouska. Poezja czeska

Te monologi były tak obrzydliwe, że się im opierałem
Z Kamilem Boušką rozmawia Zofia Bałdyga

 

 

Zofia Bałdyga: Jak to się stało, że zacząłeś pisać?

Kamil Bouška: Pisałem od chwili, kiedy jako dziecko przestałem rysować. Jak to się stało, nie wiem. Może nie chciałem przestać się bawić. Może fascynowało mnie uzewnętrznianie własnych fantazji. Może był to sposób, jak przybliżać świat, który istniał w mojej głowie, do świata zewnętrznego. Słowo wydawało mi się chyba najbardziej odpowiednim narzędziem dla mnie i dla moich zamiarów. Fascynowały mnie historie, opowieści, charaktery postaci, to, że kompleksowe doświadczenie rzeczywistości można przekazać w kilku słowach. Ojciec malował, brat malował i grał na instrumencie muzycznym, ja nic z tego nie potrafiłem, nic prócz nieskończonego śnienia na jawie.

 

ZB: Którzy autorzy mieli na ciebie największy wpływ na początku twojej poetyckiej drogi?

KB: Trudno powiedzieć, gdzie właściwie jest „początek mojej poetyckiej drogi”. Czy leży gdzieś głęboko w dzieciństwie, pod wpływem najwcześniejszych doświadczeń, czy też powinienem za niego uznać moment, gdy zacząłem pisać teksty „drukowalne”. Wychowałem się na makabrycznych balladach K.J Erbena, mama czytała mi je na głos przed zaśnięciem, kiedy byłem mały. Czytała mi też książkę Jana Karafiáta „Broučci” [Żuczki] – życiu żuczków nieustannie towarzyszy śmierć jako coś powszedniego. Na końcu tej bajki wszystkie chrząszcze zamarzają na śmierć. Z pewnością  dostrzegałem też specyfikę języka obu książek. Później w pierwszej kolejności czytałem oczywiście to, co widziałem wokół siebie w mojej domowej bibliotece. Byli w niej tacy poeci jak John Ashbery, Allen Ginsberg, zbiór poezji starochińskiej, Otokar Březina, Vladimír Holan, Ivan Diviš, sporo światowej beletrystyki w czeskim przekładzie, sporo filozofii, sporo książek o sztuce.

 

ZB: Do jakiej książki czy autora najczęściej wracasz?

KB: Uwielbiam trylogię Henry’ego Millera „Różoukrzyżowanie (Sexus, Nexus, Plexus)”, jego książki są jak otwarte ramiona, emanuje z nich wolny duch. Wielokrotnie i z wielką przyjemnością czytałem również „Ulissesa” Jamesa Joyce’a, uważam ten tekst za wspaniały poemat. Wracam też do Becketta, chyba nigdy nie będę miał dość Nietzschego.

 

ZB: W listopadzie tego roku w polskim przekładzie ukaże się twoja książka „Inwentura”. W jednym z wywiadów powiedziałeś, że żeby ją napisać, musiałeś „złamać swój gust”. Co to znaczy? Jak powstał ten tom?

KB: Z upływem czasu coraz wyraźniej uświadamiam sobie, jak istotny punkt zwrotny w moim pisaniu stanowi „Inwentura”. Nic z tego, co piszę po „Inwenturze”, nie mogłoby bez niej powstać. Nie mogę też cofnąć się w swoim pisaniu przed nią. Punktem zwrotnym jest wtargnięcie języka mówionego do tekstu pisanego, co nie jest nowe w tradycji literackiej, ale ja pracowałem w ten sposób po raz pierwszy. Zaczęły się we mnie tworzyć monologi; postacie mówiące własnym głosem. Te monologi były tak obrzydliwe, że się im opierałem. Na papierze wyglądało to brzydko i nieciekawie. Ale w końcu doszedłem do wniosku, że tak właśnie musi być – jak najmniej literatury, za to jak najwięcej rzeczywistości. Ludzka mowa jest pełna chwastów, ludzkie serca i wyobraźnia są pełne błota, a to, co w człowieku najczystsze, pozostaje niewypowiedziane. To, co najczystsze, niepozornie prześwituje spomiędzy warstw błota. Więc tak, musiałem przełamać swój gust, jeśli nie chciałem stworzyć tylko kolejnego kawałka literatury. Chwasty koniecznie musiały stać się częścią mojego pisania. W poezji wszystko jest dozwolone.

 

ZB: Kto jest podmiotem lirycznym czy mówcą w „Inwenturze”? Czyj głos prowadzi te monologi?

KB: Oczywiście, że w jakiś sposób rozumiem swoje teksty, ale dla mnie jako poety podobna analiza własnych wierszy nie jest istotna. Żaden człowiek nie jest jednorodną całością. Każda osoba jest wypełniona wieloma istotami, wieloma życiami. Ich suma składa się na tożsamość jednostki. Ale indywidualnie, te istoty i ich życie są niemal niewykrywalne. Taki jest, powiedzmy, poziom psychologiczny monologów składających się na „Inwenturę”. Do tego dochodzi jeszcze społeczna warstwa znaczeniowa tych tekstów, z którą również świadomie pracowałem. Ale gdybym na pytanie, czyj głos prowadzi monologi, odpowiedział, że Boga, nie byłoby to przesadnie ironiczne.

 

ZB: Czym właściwie jest „Inwentura” skoro nie jest „kolejnym kawałkiem literatury”?

KB: „Inwentura” to rozpoznanie, które przeprowadza się po popełnieniu przestępstwa. Jako książka zapowiada nową przyszłość czeskiej poezji: koniec wersu i początek zdania. Czeska poezja współczesna zostanie kiedyś podzielona na okres przed i po „Inwenturze”.

 

ZB: Wróćmy do czasów sprzed „Inwentury”. Około 2008 roku wraz z poetami Adamem Borzičem i Petrem Řehákiem założyłeś grupę poetycką Fantasía. Napisaliście wtedy manifest, co nie jest zbyt częste w czeskiej poezji ostatnich kilkudziesięciu lat. Co was do tego skłoniło? Jak dziś postrzegasz ówczesną aktywność poetycką grupy?

KB: Założyliśmy grupę Fantasia już w 2006 roku. W styczniu 2007 roku po raz pierwszy wystąpiliśmy publicznie wraz z performerką Dariną Alster. Zbiorowy tom Fantasía ukazał się pod koniec 2008 roku, a wierszom w nim zawartym towarzyszy wspólny program. Występy grupy zawsze przekraczały granice gatunków – nie był to slam poetycki, recital, spektakl teatralny czy rap poetycki. Chodziło o wzmocnienie języka poetyckiego i atmosfery każdego wiersza poprzez inne media artystyczne. Wykorzystaliśmy dostępne środki technologiczne i artystyczne z zamierzoną naiwnością i prostotą, nie bojąc się niezręczności. Odmawiając profesjonalizacji, otworzyliśmy szerokie możliwości dla wszelkich przejawów całkowicie nieprofesjonalnego człowieczeństwa. Zaczęliśmy występować z artystami i muzykami, zanim nasze wiersze zostały opublikowane. Zawsze czuliśmy się poetami, wszyscy trzej pisaliśmy i gdybyśmy się nie znali, każdy z nas na pewno sam tworzyłby dalej. Do założenia grupy skłonił nas rozpaczliwy stan, w jakim znajdowała się czeska poezja przed 2005 rokiem. Była całkowicie oderwana od współczesnej wrażliwości, całkowicie ignorowała lokalny kontekst społeczny, całkowicie zrezygnowała ze swojej społecznej funkcji. Trwała w schyłkowych paradygmatach lat dziewięćdziesiątych, które głosiły, że prawdziwa, autentyczna sztuka to jedynie osobista wypowiedź pozbawiona społecznego kontekstu. Był to mały, zagrodzony świat, który udawał, że nie ma żadnej strony zewnętrznej. Chwała wyjątkom, którymi byli Milan Kozelka i Lubor Kasal. Dziś oceniam twórczość Fantasíi jako bardzo ostrożną, uległą. Mimo licznych śmiałych deklaracji, byliśmy w naszej twórczości bardzo potulni, literaccy. Powinniśmy być o wiele bardziej bezwzględni wobec tradycji literackiej. Ale to właśnie program naszej grupy rozpoczął debatę o zaangażowaniu w poezję i sztukę. Debata ta trwała nieprzerwanie przez sześć lat, do 2014 roku.

 

ZB: Na czym według ciebie polega siła literackiego manifestu? Jaką ma moc?

KB: Nie traktuję tego tekstu jako manifestu, to raczej program. Ogólnie rzecz biorąc, teksty tego typu są dla mnie tylko narzędziem pomocniczym. Formułują wspólną wizję, łączą i dzielą, robią różnice, mówią „tak” i „nie”. A jako łącznik są znaczące. Przede wszystkim, podobnie jak poezja, są wyrazem życia. Mówią: zróbmy z życia poezję. Historycznie rzecz biorąc, często powstają w czasach opresji, są odpowiedzią na tyranię (czy to tyranię tradycji literackiej, czy tyranię normalności w jakiejkolwiek postaci, czy też opresję polityczną). Program grupy Fantasía pisałem w czasach, kiedy poezja skrupulatnie unikała przyglądania się warunkom socjalnym i społecznych, w jakich powstawała. Dziś sytuacja jest inna, wręcz odwrotna. Społeczny kontekst sztuki jest często ważniejszy od samej sztuki. Sztuka jest zniekształcona przez ideowe i ideologiczne żądania. Gdybym dziś miał napisać manifest, zaczynałby się jak ten futurystyczny: „chcemy śpiewać o miłości do niebezpieczeństwa… odwaga i bunt będą podstawowymi elementami naszej poezji…”.

 

ZB: A co wskóra słowo? Wers? Wiersz?

KB: Słowo może zabijać i dawać życie. Jest to również całkowicie niewystarczające narzędzie wzajemnej komunikacji. Wszystkie „stany wyższej prostoty” są niekomunikowalne za pomocą słów. Słowo fragmentuje. Wyrażenie jakiejkolwiek złożonej rzeczywistości jest prawie niemożliwe. I to właśnie to, co niemożliwe, należy atakować. Trzeba uwrażliwić język, uwrażliwić siebie. Przemocą. Język należy uczynić przejrzystym, podziurawić, rozedrzeć, rozbić, żeby stał się bardziej wrażliwy. Nie chodzi o pracę z językiem. Chodzi o wynalezienie języka. Poezji nie da się sprowadzić do pracy z językiem. Praca to nie to samo co tworzenie. Często, kiedy piszę wiersz, czuję, że nie mam żadnego języka. Jeśli uda mi się zaznaczyć wierszem chociaż sąsiedztwo pęknięć tego, co niewysławialne, to jest to sukces. Stawiasz słupki w białej przestrzeni w zaśnieżonym krajobrazie, nie wiedząc, gdzie jest ścieżka. Ale najważniejsze jest to, że śnieg pada i przykrywa wszystko, co było tu przed tobą i wokół ciebie. Bez niego chodzi się tylko po ścieżkach, które wydeptał ktoś inny.

 

ZB: Jak postrzegasz współczesną poezję czeską? Czy pokolenie poetyckie jest dla ciebie ważne? Czy wierzysz we wspólnotę poetów?

KB: Myślę, że współczesna poezja czeska jest bardzo żywa i w przeciwieństwie do lat ubiegłych nie boi się mówić o współczesnym świecie. Wydaje mi się jednak, że czasami skłania się ona ku moralizatorstwu, co jej nie służy. Wierzę we wspólnotę poetów; poezja jest zawsze wspólnym doświadczeniem. Ale nie wierzę w ostre podziały pokoleniowe, one zawsze są trochę sztuczne.

 

ZB: Kto ze współczesnych czeskich poetów i poetek jest ci bliski?

KB: Petr Řehák jest mi najbliższy, nie dlatego, że nie pisze. Niemal identyczne z moim odczuwaniem poezji jest odczuwanie Miloslava Topinki; to, że poezja nie zaczyna się od słów i nie kończy się słowami. Ci najbliżsi są odlegli, a ci najodleglejsi są bliscy.

 

ZB: Mam nadzieję, że kiedyś polscy czytelnicy będą mogli przeczytać ich wiersze w tłumaczeniu… A skoro już wspomniałam o Polsce… Jak postrzegasz polską literaturę w czeskich przekładach? Czy polska poezja jest również inspiracją dla czeskich poetów? Jak jest postrzegana?

KB: Myślę, że polska poezja jest wielką inspiracją dla czeskich poetów. A to głównie dzięki nielicznym tłumaczom, którzy konsekwentnie się jej poświęcają, takim jak Vlasta Dvořáčková, Helena Stachová, Michael Alexa, ty i inni. Czescy poeci interesują się polską poezją. Wydawnictwo Fra, w którym publikuję, wydało antologię współczesnej poezji polskiej, w której znajduje się twórczość poetów urodzonych pod koniec lat 70. Brakuje trochę świadomości kontekstu i ciągłości ich poezji – na czym się opierają, wobec czego się definiują, jakie są ich literackie inspiracje. Dla mnie najbardziej wyrazistymi polskimi poetami, których poznałem z czeskich przekładów, są Edward Stachura, Rafał Wojaczek, Wisława Szymborska i Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki. Wielkim wydarzeniem było również opublikowanie dzienników Gombrowicza, który cieszy się powszechnym szacunkiem, zwłaszcza wśród czeskich literaturoznawców.

 

ZB: Co przyjdzie po „Inwenturze”? Nad czym teraz pracujesz?

KB: Mam trzy całkowicie ukończone i opracowane maszynopisy tomów poetyckich. Nie jestem żadnym grafomanem, piszę tom rocznie, jeśli mam dobry okres. „Inwenturę” napisałem w dwa miesiące, w październiku i listopadzie 2017 roku, to było wyjątkowe. Ukazała się pod koniec 2018 roku. Teraz znowu szukam. Kiedy piszę, odnajduję się.

(Rozmawiała i tłumaczyła Zofia Bałdyga)

 

Książka dostępna tu: https://allegro.pl/oferta/kamil-bouska-inwentura-poezja-czeska-11487514213

 

 

Inwentura. Kamil Bouska

 

 

Kamil Bouska

 

Kamil Bouška (ur. 1979) – członek grupy poetyckiej Fantasía, publikował w grupowym zbiorze wierszy Fantasía (Dauphin, 2008). Jego indywidualnym debiutem był tom Oheň po slavnosti (Fra, 2011), za który otrzymał nominacje do nagrody Magnesia Litera w kategoriach poezja oraz odkrycie roku. W 2015 roku wydał drugą książkę poetycką, Hemisféry (Fra, 2015). Trzeci tom Inventura (Fra, 2018) wyróżniono nominacją do nagrody Magnesia Litera w kategorii poezja. Wiersze i inne teksty publikował w wielu czasopismach i antologiach krajowych i zagranicznych.

 

 

Zofia Bałdyga

 

Zofia Bałdyga, 1987, Warszawa. Autorka książek poetyckich Passe-partout (Warszawa 2006), Współgłoski ( Nowa Ruda 2010) Kto kupi tak małe kraje (Warszawa 2017) oraz Klimat kontynentalny (Poznań 2021). Absolwentka Instytutu Slawistyki Zachodniej i Południowej UW. Tłumaczka najnowszej poezji czeskiej i słowackiej. Autorka antologii poetek czeskich Sąsiadki, która ukazała się w październiku 2020 roku nakładem Wydawnictwa Warstwy. Mieszka w Pradze.

 

PODZIEL SIĘ

Do góry