Krytyka literacka. Poezja, proza, literatura współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

W przesmyku
Z Przemysławem Owczarkiem rozmawia Jadwiga Graboś

Jadwiga Graboś: Współtworzyłeś życie kulturalne Łodzi, pracując w Domu Literatury. W maju 2019 r. stanowisko objął ktoś inny, co było dla wielu osób zaskoczeniem, a nawet powodem do oburzenia. „W stracie jest ocalenie” – to cytat z twojego wiersza, który zamieściłeś w tomie poetyckim „Jarzmo”. Co ocaliłeś, tracąc stanowisko?

Przemysław Owczarek: Więcej możliwości dbania o samego siebie, bo przez trzy lata intensywnie dbałem o instytucję i łódzki światek literacki. Mało za to zajmowałem się rodziną i własnymi potrzebami. Moje ciało dopominało się totalnego ruchu, więc wziąłem się na mojej wiejskiej posiadłości do roboty. Używałem ręcznej piły, aby pociąć 25 długich bali. Wylewałem litry potu. Znalazłem w lesie gliniankę, gdzie jest kapitalna glina i zacząłem lepić to, co dotąd rzeźbiłem w drewnie, mieszając stylistykę polskiej rzeźby ludowej z afrykańską. Stres zwyczajnie ze mnie zszedł, brak napięcia pozwala więcej tworzyć, nie wypalam pryzmy papierosów. Ktoś mi powiedział: jesteś wreszcie wolny. Miałem fantastyczne wakacje.

JG: Czy jesteś człowiekiem spełnionym?

PO: Wrażenie, że jest się spełnionym brzmi dość niebezpiecznie. Rozleniwia. Nie lubię tego stanu. Pracuję teraz nad dwoma nowymi opowiadaniami, mam pomysł na kolejną książkę, która będzie dość przekorna. Jeszcze trochę żyję w cieniu ostatniego zbioru wierszy, „Ekotonu”, który był dla mnie zupełnie innym wyzwaniem, niż „Jarzmo”.

JG: W „Jarzmie” chętnie używasz wulgaryzmów. Przyznałeś kiedyś, że to książka pisana na wkurwie.

PO: Na bardzo dużej dozie negatywnych emocji. Jest zapisem doświadczeń, przefiltrowanym przez etnografię i poezję. Teren wpisany we wstęp ma być drogowskazem dla czytelnika, złożeniem doświadczenia życiowego, przestrzeni intelektualnej i przestrzeni empirycznej. Punkt wyjścia jest naukowy, a sposób realizacji poetycki. Książka jest zapisem obserwacji uczestniczącej i wyprawą etnograficzną, gdzie wiersz staje się fiszką, opisem doświadczenia, notatką terenową, która podlega poetyckiej obróbce, kondensacji.

JG: Wypisałam sobie słowa – klucze: teren i terytorium. Dlaczego pogranicze? Czy najbardziej interesują cię pogranicza poezji?

PO: To efekt moich zainteresowań zawodowych. Jestem etnografem i antropologiem, a to jest nauka pograniczna.

JG:  Jesteś też pasjonatem. To nie były studia z przypadku, prawda?

PO: Nie, nie były. Nie wiem, czy istnieje coś takiego jak źródło życia, taka auto-meta-forma, ale fascynuje mnie malarstwo jaskiniowe, archaiczne mity, początki języka, bo on jest wtedy jednocześnie poetycki, metafizyczny i społeczny. Dlatego bardzo mnie jakoś nęci figura pierwszych operatorów sacrum. Najstarszą taką postacią jest szaman, którego proteuszową, zwierzęco-ludzką postać możesz kontemplować na ścianie jaskini Lascaux. Z tego powodu została użyta do zaprojektowania okładki „Jarzma”. Zgłębiałem szamanizm dość długo i zajmowałem się nim na studiach. To są różnorodne techniki ekstazy przez głód, substancje psychodeliczne, taniec, ale to wszystko jest praktykowane w przestrzeni sacrum, nie jako używka, którą się można nawalić. Znika ktoś na 20 dni w jaskini, aby doznać wizji, a potem maluje. Malarstwo naskalne pokazuje także wpływ substancji psychoaktywnych. Nigdy w to nie wchodziłem tak, jak ci ludzie, ale stosowałem różne techniki, głodówki, czy wyczerpującą wędrówkę po lesie, żeby osiągnąć rodzaj językowej wizji. Fascynowało mnie to, co jest archaiczne i zarazem tak organiczne, że poprzez swoje materialne metamorfozy opiera się czasowi. Można być wewnątrz doświadczenia, a jednocześnie, mając odpowiednie narzędzia badawcze, można przyjąć postawę obserwatora. Pozycja antropologa jest zawsze graniczna i nieco schizofreniczna. Badałem przez kilka lat kulturę góralską, jej niezwykle archaiczne struktury, które zachowały się w kulcie Wojtyły. Na przykład w pewnej wsi wierzy się w dusze zwierząt, nikt nie zabije swojego zwierzęcia z przychówku, tylko ktoś inny musi przyjść i je zabić, żeby jego dusza nie mściła się na domownikach. A jednocześnie ci górale wierzą, że są najlepszymi katolikami na świecie. Ten antropologiczny punkt widzenia pozwalał mi też pisać zupełnie inne recenzje, czy teksty krytyczne na temat literatury i poezji. Twórczość Romka Honeta i Jurka Jarniewicza interpretowałem przez aparat zupełnie innych pojęć, kompletnie nie filologicznych.

JG: Przypominają mi się sceny z książek o tematyce indiańskiej. Człowiek zabijał tylko po to, aby przetrwać i tylko tyle, ile było mu konieczne.

PO: Oczywiście, z szacunku dla innego życia, które traktował w sposób braterski, przepraszał i dziękował, że pozwoliło mu się ofiarować. Odsączamy dziś z naszego dzieciństwa, z lektur, punkt widzenia białego człowieka na inne kultury. Trzeba czytać tę literaturę, którą tworzą Indianie czy przedstawiciele innych kultur. Im się w głowie nie mieściło, że można ogrodzić kawałek prerii. W ogóle, gdy próbujesz zrozumieć zwierzęce spojrzenie, to język ci się osuwa, nie masz ochoty o tym rozprawiać. Powoli, jako ludzie Zachodu, zaczynamy rozumieć biosferę po tysiącleciu rozwijanej wiedzy i techniki – szczególnie intelektualiści i nurty głębokiej ekologii – i jak bardzo wielką krzywdę zrobiliśmy też sobie jako gatunkowi. Jesteśmy zwierzętami, nic tego nie zmieni. Różni nas sposób komunikacji, czyli język. On pozwala nam tworzyć kulturę i przez kulturę wytwarzać wszystkie narzędzia. Ale język jest w pewnym sensie graniczny, służy porozumieniu, komunikacji, spotkaniu. Ma także funkcje wymiany handlowej i wymiany idei, musiał się rodzić na styku obcych sobie grup ludzkich. Służy nie tylko zawłaszczania świata. Im bardziej język jest uproszczony, oparty na łatwych opozycjach, co się często zdarza w dyskursie politycznym, tym bardziej redukuje rzeczywistość i staje się populistyczny. Zdrowa demokracja takie praktyki ogranicza, bo jest zbudowana na konsensusie i sporze mającym wyraźne etyczne granice, oczywiście służy ona z definicji tylko ludziom. Tymczasem w spojrzeniu zwierzęcia napotykasz coś głęboko etycznego, coś, co jest też poza opozycjami ludzkie – zwierzęce. Cenię sobie kontakt i rozmowy twarzą w twarz, bo z tym się wiąże obecność. Dla mnie zwierzę ma twarz. Zadziwiające, że coś, co się nazywa „facebook”, jest nieporadnym zapośredniczeniem obecności w rozmowie i dialogu. Z jednej strony umożliwia słuszną rebelię, ale jest także bardzo skutecznym dopalaczem dla „ja”. Dlatego rozumiem tych myślicieli, którzy twierdzą, że Internet w jakimś sensie zabija demokrację. Żywa twarz wywołuje stosunek etyczny, podczas gdy sama materia językowa czy wizualna może ulegać rozmaitym manipulacjom. A to mnie zupełnie nie kręci. Poezja, którą staram się tworzyć, trzyma się awangardowych nurtów, wykorzystuje teorie metafory Przybosia, czy też wiedzę filozoficzną o języku, ale poziom tego skomplikowania nie jest przekładalny na memy, ekraniki, etc. Z takimi hermetycznymi tekstami trzeba wchodzić w dialog, jakby się właśnie chciało zrozumieć Indianina, czy trywialnie mówiąc innego dzikusa.

JG: Teren i terytorium. Tu i tam. Komputer i przestrzeń. To terminy, które narzuciły mi się z „Jarzma”. Dlaczego są kluczowe?

PO: Terytorium zakłada panowanie konkretnego dyskursu czy gatunku, do kogoś należy, mogą toczyć się o nie konflikty, jest miejscem czyjegoś panowania. Teren jest neutralny, kiedy zaczynasz go badać. Wchodzisz i możesz tam natknąć się na strefy pogranicza. Możesz doświadczać terenu, ale mieć zachowaną podmiotowość i wolność. Masz prawo oceny, nie poddajesz się dyskursowi władzy, a poza tym w słowie „teren” nie narzucasz definicji, a „terytorium” wręcz się o nią prosi.

 JG: Terytorium jest namacalne, a teren może być w głowie, w przestrzeni wyobrażonej. Tak chciałam rozumieć twoją książkę. Bardzo mnie ujmuje jej różnorodność. Czy w twojej twórczości będzie więcej wątków dotyczących rodziny, dzieci i uczuć?

PO: Możliwe. Byłem tak bardzo zaangażowany w świat zewnętrzny o szerszym promieniu, niż własny dom, że mało czasu poświęcałem rodzinie. Teraz nadrabiam

JG: „Ekoton”, twoja najnowsza książka poetycka. Dlaczego taki tytuł?

PO: Od dziecka poruszam się w pograniczach. W tak zwanym ekotonie, w przesmyku. Ta książka chyba zamknie moją obsesję graniczności. Ekoton jest pograniczem ekosystemów typu brzeg rzeki, styk lasów i łąk. Sfera przejścia. Zwierzęta bardzo lubią poruszać się w takiej przestrzeni w określonych, równie medialnych porach dobowych, jak świt i wieczór. Wtedy sarny i jelenie wychodzą z lasu, tam jest najwięcej ich śladów, można znaleźć ptasie pióra. Szereg moich spotkań ze zwierzętami w ekotonie pozwolił mi zrozumieć o wiele głębiej, w takim błysku wzajemnego spojrzenia na siebie i kontaktu wzrokowego ze zwierzęciem, na czym polega ta katastrofa zaborczości ludzkiego gatunku. Jeśli masz okazję bezpośredniego spotkania ze zwierzęciem i patrzycie sobie w oczy, to spojrzenie znacznie więcej ci powie, ale nie w kategoriach opozycji binarnych zawartych w języku. Powie ci w zupełnie inny sposób, poza rozumieniem językowym. To spojrzenie zwierzęcia jest dla mnie w jakimś sensie etyczne. Kiedykolwiek tego doznawałem, widziałem za każdym razem to samo, ten olbrzymi zawód pomieszany z lękiem… Mogę to nazwać też poczuciem zdrady, że człowiek zdradził świat wszystkich innych istnień. To czytasz w spojrzeniu dzikiego zwierzęcia, a ono jest dodatkowo podszyte ogromnym lękiem. Widzisz w tych oczach, na przykład kozła sarny, jakiś rodzaj doświadczenia i mądrości, która jest bezpośrednio przy rzeczach i innych formach istnienia, czyli przy tym, co tworzy krajobraz. Jeśli istnieje grzech pierworodny, to właśnie na tym polega. Jako ludzie postanowiliśmy się wywyższyć ponad ten świat, zamiast być jego odpowiedzialnymi opiekunami.

JG: Książka ma bardzo charakterystyczną okładkę.  Podejrzewam, że inspiracją do jej projektu był rysunek Baltazara Schwana „Putrefactio”. Czy możesz wyjaśnić symbolikę okładki w kontekście wierszy? Jakie intencje towarzyszyły ci tym razem podczas pisania?

PO: „Ekoton” zapowiada przemianę. To tomik mistyczno-ironiczny, wolnościowe i heretyckie faux pas wobec religii panującej w kraju nad Wisłą. Książka o obumieraniu, które okazuje się ocaleniem. „Putrefactio” oznacza sprowadzenie do materii podstawowej (materia prima), obiektu dzieła alchemicznego, czyli danej substancji lub samego alchemika w akcie inicjacji. Odpowiada temu faza nigredo, „czernienie”. To fundamentalna faza wytwarzania kamienia filozoficznego w tej reaktywowanej przez renesans aleksandryjskiej filozofii przyrody. Mityczny obraz kamienia jest odzwierciedleniem wewnętrznej przemiany, jaka dokonuje się w psychice adepta alchemii, który przeżywa symboliczną śmierć i destrukcję osobowości, czemu odpowiadają rozpad i gnicie zwłok. Stąd obecność postaci kruka, ptaka towarzyszącego śmierci i zapowiadającego odrodzenie, szkieletu oraz czarnego słońca. Długo można opowiadać o czarnym słońcu. W sztuce europejskiej jest ono kojarzone zazwyczaj z melancholią i Saturnem. Wykorzystuję te dawne wizje i ezoterykę jako materię poetycką, co nie oznacza, że popadłem w jakiś jungowski, hermetyczno-alchemiczny odjazd. Po prostu ten ukryty nurt kultury, jak się go przystało określać we współczesnej humanistyce, wydał mi się niezwykle inspirujący dla mojego projektu poetyckiego. „Ekoton” zakładał połączenie wiedzy o aktualnych strategiach poetyckich z „pradawną mądrością” wydobytą z lamusa. Jestem muzealnikiem i antropologiem z zawodu, mamy tu przypadek uzależnienia, pracoholizmu.

JG: Dlaczego do przedstawienia twojego „Ekotonu” sięgasz po mistyczne, wręcz okultystyczne symbole?

PO: Może dlatego, że fascynuje mnie panteizm, odpowiada mu poniekąd alchemiczna symbolika, a to z kolei rezonuje z aktualnymi koncepcjami naukowymi traktującymi Ziemię jako superorganizm, Gaję, której żywotność nie kończy się na materii nieorganicznej, ponieważ wszelkie byty są sobą powiązane, są wszystkim. To się zarazem nie wyklucza z fizyką kwantową i teorią nieoznaczoności. A ekoton, jako strefa przejściowa, jest naturalną scenerią dla języka inicjacyjnych metamorfoz. Ten język to materia takiej wizji poetyckiej, która pozwalałaby zejść niżej i głębiej, pod poziom tweeta.

JG: Obok kruka, którego symbolikę już objaśniłeś, pojawiają się też: kot, widmo, mara (z ekranu), oko, śmierć i twórca. Dlaczego takich figur używasz w wierszach i jak ma się do nich obrzęd dziadów?

PO: Już Wiliam Blake proponował postrzegać nasze realne życie jako widmowe. W wielu nurtach mistycznych i ezoterycznych od tej konstatacji zaczyna się poszukiwanie innej drogi dla jaźni i choćby poezji, niż wnikanie w tkankę ekranów. Nazwałbym to skokiem wstecz przez zagięcie czasoprzestrzeni, by znaleźć się z przodu, w jakiejś otwierającej nowy horyzont poetyce. Oczywiście, chciałbym, żeby to była alternatywa dla współczesnych postawangardowych strategii. Jeśli kruk jest w tej alternatywie prastarym symbolem rodem z mitów społeczności łowiecko-zbierackich, to kot absolutnie odsyła do mojego osobistego doświadczenia, co się dość sugestywnie daje odczytać, i to wystarczy, żeby się dalej nie narzucać czytelnikowi, bo może mieć swoją, równoprawną czytelniczo wizję.

JG:  Wiem, że słowo „pan” jest dla ciebie równoznaczne z wulgaryzmem, kojarzysz je wprost z poddaństwem i wyzyskiem. Kim jest pan w „Ekotonie”? Bóstwem czy uosobieniem zagrożeń świata i dlaczego piszesz „pan trzyma nas na uwięzi”?

PO:  „Pan” jest negatywną figurą mojej potrzeby wolności, członem relacji, która generalnie nadal organizuje nasz świat, i nazwą dla najwyższego bytu, które wywołuje misterium tremendum. Czy to, co panuje, może być miłością? Wolę zbuntowane odpały hippisów. Nie odpowiem na pytanie, dlaczego podmiot liryczny uważa, że „pan trzyma nas na uwięzi”. Ale możesz zadać sobie pytanie, jaka władza trzyma cię na ewentualnej uwięzi (wyobrażeniowa, wspólnotowa, państwowa, władza języka, kapitału, kościoła, samorządu). Nie wiem, jaka praca może nas uczynić naprawdę wolnymi? Zdaje się, że praca poetycka daje czasami bardzo szczególne, silne i  językowe poczucie wolności, jak się tylko trochę rozerwie jakieś pęta przeróżnych wpływów rodem nie tylko z Blooma. Ale to jest, jakby nie było, stosunkowo widmowe.

JG: To co jest wobec tego namacalne i ocalające? Przez chwilę miałam wrażenie, że przyroda, bo natrafiałam na liczne odwołania do niej. W ostatnim wierszu czytam jednak: „śpię na chorej ziemi pod niebem z jadu, jakiś urok trzyma mnie tutaj”. Czy Ekoton to przestroga, czy zachęta do głębszego czytania znaków na „piramidzie syfu”, na której żyjemy?

PO: I to, i to, i coś pomiędzy. Przyrody już nie ma. Bo jak nazwać tę instalację, której nie da się utrzymać w ryzach, gdy poddajemy się dualizmowi przeciw reszcie uniwersum żywego i nieożywionego, wówczas, gdy owa reszta jest wszystkim także w nas. Ludzkość to takie igrzysko, które tak brudzi własne gniazdo, że niebawem je sobą użyźni. Bo własnie jesteśmy piramidą syfu, który stworzyliśmy zatruwając ekosystem. Ale to coś, większego od nas, sobie z nami poradzi, jak tylko padną wszelkie formy zasilania. Będziemy próbowali przetrwać w łonie tego chwilowego grobu (chwilę liczymy w tysiącach lat), w bunkrze, czy jaskini. Pewnie zostaną po tym jakieś malunki.

JG: „Ludzie to złe grzyby, trawią świat tylko dla siebie” – to mogłoby być motto niejednej kampanii przeciwko degradacji Ziemi. Czy książka to protest wobec zjawisk społeczno-kulturowych?

PO: Przepraszam, ale po prostu uczę się takiego umierania, z którego jak najszybciej mogłoby się narodzić nowe widzenie świata jako nieodróżnialnego od naszych ciał domostwa.

JG: „witaj smutku, jesteś światem” – książka jest pełna ironii, ale wcale mi nie do śmiechu po jej przeczytaniu. „Ukaż mi ojczyznę, a zarechoczę” – puentujesz jeden z wierszy. Czy płynąc z prądem pogranicza, z pozycji kontrkulturowca, odprawiasz w „Ekotonie” własne dziady i rzucasz zaklęcia?

PO:  W planie ironicznie skrańcowanych wielkich narracji to są oczywiście dziady osobiste. Zależało mi na stworzeniu całości, jako poetyckiego zaklęcia o starym rodowodzie, w formie osobnej, nad – realnej permutacji, która dokonuje się tak samo na górze jak i na dole, w sferze wyobrażeń i realu, zgodnie z naczelną zasadą hermetyki. Traktuję to jako eksperyment.

JG: Czytając „Ekoton”, podobnie zresztą było z „Jarzmem”, musiałam szukać odniesień, obrazów, sprawdzać cytaty. I mogę zapytać: czemu mi to robisz?

PO: Wiem, że krytyk, który będzie się w tym babrał, może być na mnie maksymalnie, za przeproszeniem, wkurwiony. Być może po prostu zjebie tę książkę, pojedzie po łebkach

JG: …a ty wtedy będziesz sobie siedział na werandzie przy łące i obserwował pustułki?  A gdy już złapiesz wi-fi to sobie przeczytasz tę opinię?

PO: Nad łąką to się czasami pojawia krogulec lub myszołów. Kruk zawinie, wykrzyczy brzytwę w swoim głosie. Coś tak we mnie syczy, żebym się za bardzo recenzjami nie przejmował, ale przecież nie zerwę tej pępowiny, tylko wchłonę ewentualną dawkę, być może słusznej i opryskliwej krytyki.

JG: Przemysław Owczarek – twórca hermetyczny. Z wyboru tak płyniesz pod prąd? Podobno z prądem płyną tylko nieżywe ryby. Czy nie obawiasz się, że tak skondensowana i hermetyczna poezja dotrze do mniejszej ilości czytelników?

PO: Wiesz, prąd jest tak silny, że wielu z nim płynie. Kiedyś myślałem według zasady: skoro ten świat jest taki, to może trochę więcej z niego wziąć, aby książka była bliższa ludziom, bardziej zrozumiała. Ale przeważył inny głos: „to jest twoja osobista przygoda”. Taki trochę egoistyczny głos, który mówi: rób, co czujesz, na co masz ochotę, jak widzisz. Nie wyłaź z puszczy, skoro ci tam dobrze. Nie jesteś od preparowania sympatycznych produktów poetyckich. Taka strategia jest właśnie w jakimś sensie podróżą pod prąd. Nie interesuje mnie współgranie z tym, co się dzieje dzisiaj w poezji, zwłaszcza młodej, i w znacznej mierze w prozie. Nie zależy mi na upraszczaniu komunikatu i czynieniu go transparentnym z zadeklarowanym zaangażowaniem. Chciałbym dotrzeć do czytelników, którzy będą gotowi na przebijanie się przez kolejne warstwy terenu, dlatego kondensuję, przetwarzam i zagęszczam. Doświadczenie zamienia się w zapis projektujący głębię z wielu sensów. Z „Jarzmem” i „Ekotonem” trzeba spędzić znacznie więcej czasu dlatego, że ustawia te książki zapis operujący tajemnicą i zagadką. Bardzo chciałbym, aby czytano je jako przygodę intelektualną i duchową. Nie rezygnuję z tajemnicy, tu jakimś echem rezonuje metafizyka. Należy z martwym bóstwem wejść w spór, próbować otwierać jakiś kanał komunikacji, żeby jego mumia mogła się jakoś odezwać. Niektórzy sądzą, że ostatecznie spłonęła w Auschwitz zgodnie z ciemnym proroctwem Nietzschego. Lubię się łudzić, że jakiś wiersz może zaiskrzyć tym rodzajem świętej nieobecności. Widmowe credo „Jarzma” zawarte jest w pierwszym i ostatnim wierszach. One są tekstami najbardziej filozoficznymi, lekkimi w brzmieniu, w unoszeniu się i destylowaniu jakiejś perspektywy, ale nie w lekturze. W środku są wiersze z etnograficznym konkretem. „Ekoton” to inna jazda.

JG: Czy często patrzysz w oczy wilka? To zwierzę obecne w „Misteriach”, zbiorze opowiadań, nad którym pracujesz. Spotkałeś wilka w lesie?

PO: Nie, nie widziałem go w naturze. Znajdowałem tropy. Zawsze się mijamy. Wilcza fascynacja wynika z pierwszych powieści, które przeczytałem, w drugiej klasie podstawówki, czyli „Biały Kieł” Jacka Londona i „Szara wilczyca” Jamesa Curwooda. Wywarły wtedy na mnie piorunujące wrażenie. Zwierzę jest w nich upodmiotowione. Wilk na moich T-shirtach to gra z motywami niezłomności. Żartobliwy sygnał dla władzy, że moje pastuchowate nazwisko w kwestiach obywatelskości może być mylące i nie da się przypiąć do budy. Wilk jako motyw to także wyraz fascynacji Północą.

JG: Gdybyś miał wybrać się w podróż, wybierzesz słońce południa czy fiordy północy?

PO: Północ. Południe mnie nie interesuje. Owszem, obejrzałbym kościoły we Florencji, architekturę i obrazy najpiękniejszego włoskiego malarstwa… Ale gdy widzę taką ośnieżoną pustkę z kępami drzew, albo prawdziwy las (nie plantację) ze strefy umiarkowanej lub północnej, to mnie taki krajobraz natychmiast wciąga. Dzięki temu mam różne zadziwiające spotkania ze zwierzętami. W „Ekotonie” jest opisane spotkanie z sóweczką, ulubienicą Wajraka. … To było zimą. Hulała sobie w połemkowskiej dolinie, usiadła na starym drzewie owocowym i podfruwała obserwując, czy nie wychynie jakaś mysz. Wcale się mnie nie bała. Wykonałem trochę zdjęć. Ale jej spojrzenie było tak frapujące, że nie potrafię go sensownie wyrazić odpowiednim słowem.

JG: A z czym wychodzisz z lasu oprócz kleszczy?

PO: Z grzybami, piórami, zrzutami, ziołami, ciekawymi kamieniami i formami drewna, które potem przetwarzam w rzeźby albo instalacje. Z dość pokaźnym zasobem słów i fraz, który się musi trochę skruszyć. W okolicy mojego dzieciństwa jest rzeka, las, piękne łąki. Odziedziczyłem dom po ojcu. Lubię obserwować błotniaka stawowego, który zaczął się tam pojawiać. Przez suszę jest mniej gryzoni i płazów, ptaki drapieżne muszą opuszczać swoje terytoria. Stałem na łące, a błotniak zatoczył nade mną małe kółko, i tak się przywitaliśmy. Nauczyłem się naśladować kruki i potrafię je przywołać. Kiedy wylądowałem na Polesiu, łaziłem za łosiami. Miałem dość spokojne spotkanie z klępą. To jej spojrzenie mam uwiecznione na fotografii. Niesamowicie długie rzęsy, wspaniałe dumne uszy.

JG: Fotografujesz?

PO: Trzeba to nazwać białym polowaniem. Mieć dobry strzał to duży wysiłek. Nie jestem z tych polujących, którzy wchodzą w rewir, maskują się i leżą. Wędruję. W tym roku na otwartej polanie podszedłem koziołka na 20 metrów. Zrobiłem mu fantastyczną serię zdjęć w deszczu, na koniec zacząłem do niego machać ręką i to go dopiero zdziwiło. Zrozumiał, że pierwszy raz w życiu człowiek go tak podszedł.

JG: I co się dzieje z tymi zdjęciami?

PO: Kiedyś pozbieram najlepsze i zrobię wystawę. Na Piotrkowskiej w Łodzi zrobiłem fantastyczną serię zdjęć młodym pustułkom, które się zagnieździły w otworze wentylacyjnym starej kamienicy. Na jej dachu „ustrzeliłem” samicę, która siedziała z jaszczurką w dziobie. Potrafię zwierzęta wytropić, sfotografować, także w mieście.

JG: Co z tym jarzmem? Jesteś teraz w jakimś, czy już nie?

P.O: Ano właśnie, skoro kultura jest źródłem cierpień. W tym osobistym? Licho wie. Trzeba to zostawić sentencji z wyroczni delfickiej. Jeśli nie znajdę sobie roboty, gdzie tzw. rola pana będzie wystarczająco zneutralizowana, to będę musiał być radykalnie wolnym człowiekiem, czyli mogę być skazany na robienie kontrkultury i pracę fizyczną, żeby utrzymać rodzinę.

JG: Nie złożyłeś broni. Nadal chcesz działać w sferze kontrkultury?

PO: Udałem się na urlop, przeżywam renovatio, hasając po lasach. Gram na nosie dziuplom, czasem zbieram śmieci, czasem zrzuty i kości, trochę zostałem zielachem. Zielach to taka polska wersja samoznachora. A konkretniej, mam masę roboty pisarskiej i naukowej. Udało mi się całkiem zgrabnie wskoczyć na gałąź, za którą tęskniłem. Aczkolwiek trzeba uważać na wszelkich panów, i tych, których zostawiło się na poprzedniej gałęzi. Nie wiem, czy wspinam się ku korzeniom, czy koronie. Bez sznytu kontrkulturowego się nie da tego określić. Wiem, gdzie system ma swoje słabości. W które miejsca warto uderzyć. Na razie to droga do bycia legalnym kontrkulturowcem, więc nie schodzę do podziemia. Ot, taka, proszę państwa, kabała.

 

 

 

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo

 

Jadwiga Graboś

absolwentka filologii germańskiej i prawa (UMCS), a także podyplomowych Studiów Literacko-Artystycznych (UJ). Na stałe związana z Lublinem. Nauczycielka języka niemieckiego. Pisze wiersze, prozę, teksty piosenek. Publikowała w Kwartalniku „Akcent”, Wydawnictwie j, „Czasie Literatury”, „Magazynie Malkontenty”, Babińcu Literackim, na portalu „Emultipoetry” oraz w antologiach „Almanach Wierszy Krakowskich”, „SLApidarium” i „Następni”.  Stypendystka Prezydenta Miasta Lublin (2019). Autorka tomu poetyckiego „Lekcje rozróżniania” (2019). Ukończyła Kurs Krytyki Literackiej zorganizowany przez Krakowskie Biuro Festiwalowe (2019).

 

 

Przemysław Owczarek

 

Przemysław Owczarek  ur. 1975 r.

 

Z zawodu antropolog kultury, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii, pisarz, animator, redaktor. Dyrektor Domu Literatury w Łodzi. Artykuły naukowe i krytyczne publikował w: „Tyglu Kultury”, „Literaturze Ludowej”, „Magazynie Sztuki”, „Formacie”; „Barbarzyńcy”, „Pracach i Materiałach Serii Etnograficznej MAiE w Łodzi”, „Journal of Urban Ethnology”, „kalejdoskopie” oraz w wydawnictwach pokonferencyjnych. Wiersze w: „Twórczości”, „Tyglu Kultury”, „Wakacie”, „Studium”, „Odrze”, „Toposie”, „REDzie”, „Cegle”, „Wyspie”, „Nowej Okolicy Poetów”, „Frazie”, „Gazecie Wyborczej”. Prozę w „Kresach”, „Tyglu Kultury”, „Ricie Baum” i „Słowie Żydowskim”. Jego wiersze tłumaczono na język angielski, niemiecki, bułgarski i bośniacki. Laureat ogólnopolskich konkursów poetyckich, między innymi: im. H. Poświatowskiej, im. C.K. Norwida, im. R. Wojaczka, im. K.K. Baczyńskiego, im. Z. Herberta, im. W. Sułkowskiego (na prozę poetycką). Laureat Nagrody im. Jacka Bierezina za debiut książkowy w 2006 r. W 2007 r. Wydawnictwo Zielona Sowa opublikowało jego debiutancki tom poetycki Rdza, za który otrzymał III nagrodę na IV Festiwalu Złoty Środek Poezji (Kutno 2008) oraz Nagrodę im. Kazimiery Iłłakowiczówny za debiut poetycki (Poznań 2008). Rok później opublikował tom prozy poetyckiej pt. Cyklist (Wydawnictwo Kwadratura), który w 2010 r. został nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia oraz uhonorowany nagrodą Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek w kategorii książki poetyckiej. W 2011 r. ukazał się tom wierszy Pasja (WBPiCAK w Poznaniu), który otrzymał nominację do nagrody „Orfeusza” oraz został nagrodzony Nagrodą „Otoczaka” przyznaną przez krytyka i pisarza Jerzego Suchanka. Z końcem 2013 r. Owczarek opublikował wielogatunkowy poemat prozą poświęcony Łodzi Miasto do zjedzenia (Instytut Mikołowski), zaś w 2015 r. książkę dla dzieci Baśnie Eliany. W 2016 r. ukazał się tom wierszy Stojąc na jednej nodze (Dom Literatury w Łodzi), w 2017 r. zaś tom wierszy Jarzmo (Biuro Literackie). Jest redaktorem naczelnym Kwartalnika Artystyczno-Literackiego „Arterie” i redaktorem wydawanej przy piśmie serii poetyckiej „Biblioteka Arterii”. Urodził się i mieszka w Łodzi.

PODZIEL SIĘ