Krytyka literacka. Poezja, proza, literatura współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Wszystko zaczyna się od słów
Z Agnieszką Kłos rozmawia Joanna Pawlik

 

 

Joanna Pawlik: Swoją książkę otwierasz w dość nietypowy, zarazem przewrotny sposób, mianowicie ujawniając od samego początku cel wędrówki głównej bohaterki. Dociera ona bowiem do „jądra ciemności, o którym tyle słyszała”. Twoja silva rerum (o formie jeszcze porozmawiamy) nawiązuje do powieści Conrada nie tylko w przytoczonym tytule, ale również poprzez wysublimowaną analizę społeczno-psychologiczną, pokazuje również samotność jako naturalną kondycję człowieka, czy jest rzeczywiście miejsce na czułość w Wyższej czułości?

Agnieszka Kłos: I jest, i jej nie ma. Zauważ, że w przewrotnym świecie inspirowanym prozą Conrada, czułość została podporządkowana funkcji technologicznej, która jest rejestracją rzeczywistości. Zachowuje się niczym aplikacja, program, który posiąść może każdy z nas, bez względu na kompetencje emocjonalne. Czułość zajmująca się rejestracją i podążaniem za rytmem życia, jest odbiciem kamery w filmie Dzigi Wiertowa („Człowiek z kamerą”). Nieustająca pogoń za światłem i ruchem w jego filmie, nerwowy bieg za esencją życia, która przejawia się w dniu, czasie, przestrzeni i ludziach, stanowi – jak teraz o tym myślę – echo mojej książki. Conrad podsumował treść świata, którą możemy przeczytać ze zrozumieniem dopiero dziś. Choć wydawało się, że szkicuje obrazki podobne do wielu, opisuje po prostu pejzaże i stany moralne bohaterów. W jego opowieściach jednak, czytanych przez pryzmat krytyki postkolonialnej, otrzymujemy krytykę świata, na jaką czeka nasza rzeczywistość. W książce mierzę się z mitycznym „jądrem ciemności” i wyznaczam miejsce kobiecie – narratorce. Chyba wciąż, od pierwszej książki, ogromnie zależy mi na wypełnieniu tych miejsc nieobecnych dla kobiet. To dramatyczny, conradowski gest; intensywny i tragiczny zarazem. W powieści Conrada, które było początkowo trzema opowiadaniami – mówię i zwracam w tym miejscu uwagę na formę i granice gatunkowe – pojawia się motyw podróży i gorzkiego rozczarowania, a tytuł powieści czytamy dosłownie jako „serce ciemności” (Heart of Darkness). W sercu, a więc w głębi – człowieka, duszy, świata – jesteśmy absolutnie osamotnieni. A szczególny rodzaj samotności definiuje kobietę. O jej kondycji mało wiemy i wciąż mało piszemy. Pytasz, czy w świecie rzeczywistym jest miejsce na wyższą czułość. Należy na to pytanie odpowiedzieć w następujący sposób, co jeśli nie ona? Co, jeśli jej nie ma i ludzie z niej zrezygnują jak z dodatkowej, niepotrzebnej aplikacji? Ciężar czułości, tajemnice jej ciemności, stanowią w mojej książce krytykę świata, w jakim żyjemy. Bez czułości nie utrzymamy pozycji życia.

 

JP: Czy niewiedza wypływa z faktu nieznajomości złożoności kobiecej natury?

AK: Absolutnie nie. Wynika z kolonialnego porządku kanonu i roli przypisywanej kobiecie, podporządkowywanej przez nierówny system. O kobiecie wiemy wszystko, ale nigdy nie traktujemy jej poważnie i nigdy o niej nie piszemy. Nie mówimy, nie oddajemy jej głosu. Pozwalamy, by pisali o niej od wieków ci sami ludzie, tym samym językiem, jałowiąc jej obraz i wyniszczając jej znaczenie. Kiedy myślę o kobiecie w literaturze, widzę planetę Ziemię wraz ze wszystkimi skutkami jej dewastacji. Coraz wyraźniej widać, ile te dwa obrazy i losy łączy. Simone de Beauvoir pisze „Druga płeć”, wskazując miejsce kobietom. Wiecznie drugie na podium, nigdy dostatecznie dobre, nigdy tak dobre jak mężczyzna, nigdy równie świetne, w wiecznym rozwoju, procesie. Obraz kobiety opisywanej przez mężczyzn w literaturze to obraz Innego, Czarnego, Żyda. Kolonialna gramatyka wobec kobiet, traktująca je protekcjonalnie, jako okazy, tajemnice, dziwa, niestworzone, nie do końca zrozumiałe, sytuujące na przecięciu kultury (tu mężczyźni) i natury (rośliny i zwierzęta). Zauważ, ile razy kobieta opisywana jest w literaturze przez pryzmat roślin i zwierząt, a jej stany emocjonalne porównywane ze stanami atmosferycznymi lub pogodowymi. Leśmian i jego rośliny, Schulz i jego owady, Choromański i jego pularda. Natura kobiety jest podstawową kondycją człowieka, opisy od wieków wciąż podsuwają mimo to jej zafałszowane, zdyskredytowane, nadużyte literacko tropy. Czarny człowiek z „Jądra ciemności” był opisywany przez pryzmat mrocznego świata jego mięśni i duszy. Oto prawdziwa tajemnica dżungli. Żyd z pejsami opisywany był z perspektywy kobiecego pomieszania, łagodności, uroku lepkiej tajemnicy i zniewolenia aromatem wschodu (przecież ten sugestywny obraz stanowił podwaliny porządku nazistów, którzy za pomocą wizerunku zniewieściałego Żyda budzili wstręt i wywoływali odrazę w niemieckich żołnierzach). Czy opisy tych grup walczących o emancypację, miejsce i kraje dla siebie, nowy porządek, naprawdę mają tajemniczą naturę albo posiadały złożoność niezrozumiałą dla innych? Spójrz, jak wiele zależy od retoryki i władzy.

 

JP: Piszesz: „– Nie myśl, nie myśl, że taka prosta jestem. Mam swój świat, ja mam swoje tajemnice”. Swój świat i tajemnice to metafora swoistej kobiecej rzeczywistości, tworzenia wokół niej obwarowań, braku przystępności, z drugiej strony ta sama kobieca rzeczywistość ma pretensje do świata o brak miejscówki w nim. Czy to nie paradoks?

AK: Możesz zrobić wszystko słowami, przemocą i porządkiem, który ustanowisz, i którego będziesz strzec, jeśli zależy ci na dominacji, zaspokojeniu, bogactwie, przywilejach oraz władzy. Opiszesz wówczas wszystkich wokół przez pryzmat zagrażającej tajemnicy, niejasności i zoo (higieniści i ich tezy dotyczące koloru skóry oraz ewolucji, swoją drogą dziwię się, że nie uczynili kobiety wyższym gatunkiem ewolucyjnym, skoro to, co wyżej i dalej w ewolucji miało znaczyć doskonalsze, lepiej zorganizowane wobec wyzwań życia). Podwładni, zdyskredytowani na tak wyrafinowany sposób, zasklepieni w kanonie, mielonym od pokoleń, nigdy ci nie zagrożą. Czy zatem możemy wierzyć, że brak kobiet i opowieści kobiet w literaturze wiążą się ze szczególną, rozumianą pejoratywnie lub – jakie to przebiegłe – in plus – tajemnicą? Abolicjoniści, emancypantki walczyły z obrazem innej, szalonej, która jest tak irracjonalna, że zagraża prawu wyborczemu, tak nieświadoma, że nie zdoła w pełni wykorzystać ani wolności, ani przywileju pracy, ani tym bardziej pieniędzy czy prawa do samostanowienia. Kondycja kobiety w literaturze stanowi odbicie figury „wciąż”; za mało, wciąż nie taka, nie teraz, a jednocześnie należy do społeczności, o której pisał Baldwin, mając na myśli czarnych – systemowa dyskryminacja i paternalizm polityków, którzy ją infantylizują. A przecież John Rayner, czarny polityk z Karoliny Północnej mówił na wiecach, że Bóg nie chce, aby pewna część ludzi czuła się lepsza od pozostałych. Polityka Europy nie radzi sobie z kobietami, kultura też sobie z nimi nie radzi, choć częściej dopuszcza je do głosu. Nie znaczy to, że inne kontynenty sobie radzą. Tam kobiety głosu nie mają żadnego, bo jak pisze Klementyna Suchanow „to jest wojna”. Louis de Saint – Just, francuski jakobin mówił „ten, kto w rewolucji zatrzymuje się w pół drogi, sam kopie sobie grób”. Rewolucje w języku i literaturze, narracji zapowiadają i relacjonują rewoltę polityczną. Zrobimy ją albo w języku, albo na ulicy. Bo ludzie domagają się realizacji swoich pragnień i marzeń, a jeśli nie znajdą za swojego życia odpowiedniego formatu, wymyślą utopię. Mapa świata – mówi Oskar Wilde – na której nie ma Utopii, niewarta jest nawet spojrzenia.

 

JP: Czyli utożsamiasz literaturę z trwałym paradygmatem ideologicznym, wręcz posłanniczym, który jest nadrzędnym wobec samej estetyki tekstu? Wilde, na którego się powołujesz, poszukiwał jednak innych, nowych form wyrazu w celu udoskonalenia dzieła. Nie nawracał, a jeśli walczył, to o literaturę, nie o świat.

AK: Ależ skądże. Czytam z uwagą to, co napisałam. Wynika z tego, że książka „Wyższa czułość” poza estetyką, rytmem, który sobie zażyczyła, posiada wielki ładunek gniewu. Wyraziła to, a ja tylko uważnie się temu przyglądam. Nie dyktuję, ale podążam za rytmem, który się rodzi i płynie wraz ze słowami, jakie nadchodzą. Zapisuję. To wszystko. Taka jest moja rola.

Książka jest mądrzejsza od autora. Pisze się sama. Jest objawieniem. Jedyne, co możemy zrobić to jej pozwolić. A wszystko, co dzieje się później, jest próbą interpretacji, świadomego nadania znaczenia, które może być mylne. Autor może się mylić. Dlatego dobrze, że w końcu umiera.

 

JP: Bardzo rozsierdzisz literackich cyzelatorów i pedantów tym swoim osobistym przekonaniem, że dobra książka nie może powstać całkowicie „świadomie” (śmiech). A co z warsztatem, co z intencjonalnością formy? Wspomniałaś, że nasieniem, z którego wykiełkowała książka był film Wiertowa. Wiertow pragnął doprowadzić do stworzenia filmu prawdziwie rewolucyjnego, opartego na montażu najróżniejszych scen kręconych bez wcześniejszych założeń, a ja myślałam, że ty z premedytacją nadałaś Wyższej czułości postać sylwy, bo w tym pozornym chaosie masz metodę i chodzi ci o zabezpieczenie pamięci w poetycko-filozoficznym zbiorze zapisków z życia codziennego przeplatanym refleksją, czasem fragmentem quasi-lirycznym. Trafiłam?

AK: Czemu miałabym kogoś rozsierdzać? Albo wpływać na czyjeś przekonania? Jestem pewna, że dobra książka wymaga ogromnego wysiłku i pracy. Założeń, koncepcji, tysiąca lektur, pracowitości i odrobiny talentu. Bez pracy nad strukturą nie stworzysz żadnej powieści. Pisanie natomiast, jakiego podjęłam się w Wyższej czułości ma zupełnie inny charakter, bo to nie jest powieść. Jej forma wynika z rytmu ulicy i snów, ale o tym mówiłam już w dwóch rozmowach z Dagmarą Pułaczewską. Narratorka to osobna instancja, którą prowadzi rytm, czujność wobec języka, uległość wobec wewnętrznych głosów, wierność zapisowi. Autorka to ktoś, kto może choć nie musi, podjąć się świadomej obróbki materiału. Na końcu przychodzi redaktorka. To ona ma decydujący wpływ na kształt książki. Pracuje świadomie, zgodnie z wykładnią rzemiosła. Co do kamery Wiertowa, nie powiedziałam, że książka wyrosła z nasienia jego metody, ale że ruch języka poetyckiego, czułość, przypomina ruch kamery w jego filmie. Czułość, uważność jest jak kamera, aplikacja rejestrująca ruch, ulicę, symfonię miasta.

 

JP: Czułość i uważność to narzędzia do budowania relacji, a w książce czytamy I jak my się będziemy całować w tych maseczkach?, czyli obserwujesz raczej tendencję do niezdolności w ich podejmowaniu. Maseczka to metafora dystansu społecznego. Przewidziałaś kryzys relacji międzyludzkich, lęk przed bliskością? Książkę pisałaś przecież jeszcze przed wybuchem pandemii.

AK: To było takie jasne. Pracowaliśmy przecież na ten kryzys tak ciężko i wytrwale! Tylko w stosunku do zasobów Ziemi od lat pięćdziesiątych XX wieku zachowywaliśmy się tak, jakby nie było Jutra. Wypruwaliśmy wszystko ze środka, jakby Ziemia była owocem, który ma obowiązek nas karmić i dawać, dawać, dawać. Przeczytałam na potrzeby książki jedynie efekt, do jakiego perfekcyjnie dążyliśmy, zastępując czułość i uważność butą. Pragnę zauważyć, że czułość i uważność to instrumentaria typowo kobiece, miękkie, delikatne, które zostały skruszone pod naporem męskiego – kulturowo i gospodarczo – egoizmu. Relacje, które przywołujesz sprowadzone są do wymiany dóbr i umiejętności ich wykorzystania. Powołuje się je na chwilę, na korzyść transakcji, krótkotrwale, byle się zaspokoić i wynieść z nich wymierną wartość. Są kruche, dynamiczne, pozorne, zatomizowane chwilowym sojuszem lub interesem. Nastąpiła poważna zmiana więzi międzyludzkich. Niemieccy socjologowie już w zeszłym wieku mówili o przejściu od więzi emocjonalnych do więzi intelektualnych. My nie jesteśmy, my się umawiamy, na jakich warunkach mamy ze sobą być. To kontrakt. Umawiamy się i płacimy za to, że jesteśmy ze sobą. Wszystko staje się kontraktualne. Zauważ, tworzymy więzi na rzecz „projektu”, wyborów, debaty, a potem nagle rozchodzimy się do pustych mieszkań. Jak pisał w „Uległości” Michel Houellebecq, Paryż to takie miejsce, w którym nigdy nie gaśnie światło, ale i tak wszystkie niemal gospodarstwa domowe składają się z jednej osoby. Maseczka staje się w takiej rzeczywistości także, a może przede wszystkim symbolem teatru społecznego i rodzinnego, o ile z jakąś rodziną mamy jeszcze do czynienia. Na tle tych rozważań jasne może się wydać obsesyjne bronienie tych resztek rodzin, jakie podejmuje władza. Rodzina przez nich zdefiniowana przestaje istnieć na naszych oczach, kona i wygląda coraz bardziej groteskowo. Im tragiczniej wygląda, tym podejmuje się bardziej rozpaczliwe i prawne gesty, żeby ją ochronić.

 

JP: Przed czym?

AK: Wracając do „Uległości”; czy nie o umieraniu starego, wysłużonego świata pisał Michel Houellebecq, o konaniu tradycyjnej rodziny chrześcijańskiej? Ugina się ona i wymiera nie pod wpływem gejów, ani nawet islamu, ile pustki, jaką odsłania. Wartości zdeponowane w skansenie umierają, żyją zaś wówczas, kiedy sprawdzają się w życiu codziennym ludzi. Jak widać tradycyjnie pojęta rodzina szuka naturalnych, zgodnych z duchem czasu, transformacji i możliwości rozwoju społecznego. Wydaje się to logiczne, choć dla niektórych jest to zmiana niewyobrażalna. Obecna władza jakby nie zdawała sobie sprawy, że definicji rodziny jest znacznie więcej niż ta, którą nam proponują oraz że to co zabronione lub bronione z taką dziwną histerią, ma potencjał do buntu społecznego – niewyobrażalnego. W ciągu jednej, dwóch kadencji postanowiła, chyba, przerobić wszystkie wartości i zdobycze Imperium Rzymskiego. Dość ambitne zadanie, prawda?

 

JP: Baba do baby na ulicy. – Małżeństwo się rozpadnie. W wywiadzie mówisz o zmianie, która może być konstruktywna, lecz w książce skłaniasz się ku kryzysowi, a rozpad przecież nie jest niczym dobrym.

AK: Odsłaniam i zapisuję jedynie rozpad, który wisi w powietrzu. Jeżeli nie poszukamy zmiany wspólnie, nastąpi rewolucyjnie, i wtedy świat, jaki znamy i do jakiego jesteśmy przywiązani, zniknie na naszych oczach. Nie wiem, czy to jest najgorsza zmiana, jaka nas czeka. I czy zmiana oznacza wielkie nieszczęście. To chyba zależy od pozycji, jaką zajmujesz. Zmiana to szczególna wibracja, którą usłyszałam dzięki tej książce bardzo wcześnie. Dziś wibruje ulica. Rozpad świata, który krzywdzi ludzi, nie jest najgorszym scenariuszem. Choć jasne jest, że w trybie rewolucyjnym, mogą zniknąć wszystkie wartości i korzyści tego świata, także takie, które wymagały jedynie poprawki. Jak uspokaja jednak „Tygodnik Powszechny”, jeżeli demonstracjami będzie kierować logika gniewu, a nie pogardy – możemy zachować pewien optymizm. Tylko, że my niczego nie dyktujemy. Ulegamy, uczestniczymy, podążamy za wibracją, jaka opanowała świat. Jest w tym obrazie spełnienie wizji narratorki otwierającej książkę – dotarcia wszystkich do „jądra ciemności”.

Każdego – do jego ciemności.  

 

JP: Ponoć żeby zrozumieć pisarza, należy pojechać do jego kraju. W książce można doszukać się wielu tropów Twojej małej ojczyzny – Wrocławia. Tu można lepiej zrozumieć Twój fenomen? Lokalny kontekst ma duże znaczenie dla twórcy?

AK: Wymyśliliśmy Wrocław. On istnieje w naszej zbiorowej wyobraźni jako miejsce, do którego przybyliśmy w pewnym momencie. W tej chwili Wrocław jest moim drugim miejscem po Rawiczu, które odwiedzam równie często w snach. W książce piszę jednak miasto, które po drugiej wojnie światowej zmieniło swój charakter, stając się emblematycznym przykładem miejsca straumatyzowanego i naznaczonego zmianą. Słucham i rejestruję miasto, które znika na naszych oczach, bo przestaje być tym miejscem, do którego przybyliśmy i uznaliśmy, że jest nasze: całe do wzięcia.

Duchowymi patronami moich podsłuchów Wrocławia są eksperymentatorzy liryczni: Tadeusz Różewicz i Stanisław Dróżdż oraz piewca miejskiej Warszawy – Miron Białoszewski. Jego „Szumy, zlepy, ciągi” stanowiły zapis chwili, rejestrację doraźną, uchwycenie i zatrzymanie planu miasta w najżywszej i najbardziej zmiennej jego warstwie – języku. Bo to w nim zapisuje się nie tylko świadomy przekaz i informacja, ale także ładunek podświadomości wraz z nieoczekiwaną lirycznością lub humorem. W książce liryka i humor pełnią bardzo ważną rolę, pozwalając zaistnieć na tych samych prawach językowi potocznemu i językowi poezji.

Wrocław domaga się ode mnie szczególnego zapisu, wyraźnego zwrotu w stronę podświadomości – inaczej niż w poetyckiej prozie Virginii Woolf – nie w kierunku strumienia świadomości, ale snu. To w snach czuję, jak głęboko i silnie splecione są losy podmiotu lirycznego z historią mojego miasta (dawnego Breslau). Sny, które mnie nawiedzają, odsłaniają bardzo pierwotne połączenie między warstwami „mnie” a miastem. Rozumiem to jako literacki mural, wieczny fragment i za nim podążam.

 

JP: Jak konkretnie „lokalność” postulatów językowych przejawia się w książce?

AK: „Czułość” realizuje podjęte już wcześniej eksperymenty językowe i łamanie konwencji poetyckich, plasując się na styku poezji i prozy. A ponieważ Wrocław zafascynował mnie swoją wielkością, „nowoczesnością” (na tle Rawicza), w książce rysuję manifest awangardowy niczym „Miasto, masa, maszyna”, choć stoję na straży liryki i nastroju. To, co pochodzi we mnie z Rawicza (kresów zachodnich), objawia się w książce za pośrednictwem singerowskiej wiary w sen, przeczucia, ale i twardego, niemieckiego stąpania po ziemi.

Wrocław mnie nawiedził, zostałam auratykiem jego przestrzeni i miejsc. I to głębokie doświadczenie „zdrowo zachowanej ruiny” nigdy mnie nie opuściło. Miejsca mogły zostać zburzone i zabudowane na nowo, ale ja już je zobaczyłam, więc powracały do mnie w snach, wraz z „obecnymi” postaciami z dalekiej historii. Umarli, psy, przedmioty, drzewa – wszyscy dostali głos.

Pisałam tę książkę z głęboką świadomością perspektywy widmoontologicznej i spektralnej, jako wyraźny znak pozostałości gatunkowej po literaturze świadectwa obozów zagłady i wojny. Towarzyszyły mi „Nawiedzone teksty”, o jakich Jacques Derrida pisał, że stanowią istotną spuściznę po okaleczonych narracjach wojennych, w których – jak w naszym mieście – na plan pierwszy wysuwa się atmosfera niezwykłości, grozy, obecności sił wyższych, cudu.

 

JP: Czyli istnieje specyficzna poetyka wrocławska? Jeśli tak, z czego wynika?

AK: Tylko w tym mieście mogły powstać książki, których autorzy to „ludzie znikąd”, bo to oni mają gotowość do eksperymentu i awangardowych rozwiązań. Zauważ, że narratorką „Czułości” jest flanerka – wędrowiec, odkrywca; postać zlepiona z kilku tożsamości, między innymi tradycji wielkopolskiej i dolnośląskiej.

We Wrocławiu nadal unosi się w powietrzu atmosfera, o jakiej zaraz po wojnie pisała Maria Dąbrowska, że dotyka pokładów nostalgii i nieutulonego żalu. Chciałam ją wypowiedzieć i wyznaczyć perspektywę, w której nasze postrzeganie rzeczywistości stanowi naprawdę wypadkową realizmu i głęboko lirycznych, sennych doświadczeń. „Czułość” jest przykładem poetyki realizmu posttraumatycznego, o jakim Agnieszka Gajewska pisała w kontekście prozy Stanisława Lema.

Pytasz mnie o małą ojczyznę. Mam ją i nie – we Wrocławiu. Bo jest to dla mnie, wraz z Dolnym Śląskiem, nadal tajemniczy element, powypadkowa wojenna, która nieustannie prowokuje do poszukiwania i ustanawiania nowych form. W ich hybrydowych odmianach – w tomie, poprzez wyraźne zniesienie tradycyjnego podziału na poezję i prozę oraz reportaż i dramat, wyraża się  awangardowość tego miejsca. Zwykło się przecież przyjmować, że Wrocław, a szerzej Dolny Śląsk, stanowił w latach sześćdziesiątych miejsce, z którego wypowiadali się pisarze i poeci, twórcy teatru i plastyki, ustanawiając awangardową tradycję. Więc „Czułość” jest dzieckiem, które urodziło się w mieście otwartym na wielość języków i wypowiedzi.

 

JP: Jak szybko możemy liczyć na kolejne? Pracujesz już nad nową książką? Może jesteś zaangażowana w niezwiązane z literaturą projekty artystyczne?

AK: Na co dzień zbieram książki dla osadzonych kobiet i mężczyzn w ramach autorskiego projektu „Książka za kraty” i przekazuję je zakładom karnym w Rawiczu, Wołowie i Wrocławiu. Zbieram też resztki jedzenia na targowiskach wrocławskich, które z grupą „Z głodu” rozdajemy wśród najbardziej potrzebujących. „Z głodu” zainicjował Konrad Góra. Zaczęłam pracę nad powieścią, pierwszą książką fabularną, poświęconą bohaterowi, którego życie przebiega na kilku planach, we Francji i w Polsce. To nowe, bardzo rozwojowe doświadczenie, które otwiera mnie na inne narracje. Praca nad powieścią przebiega w ramach warsztatów prozatorskich, które w Teatrze Współczesnym prowadzi Jacek Bierut. Powstała świetna grupa, bardzo pracowitych i zdolnych ludzi, których energia twórcza przerodzi się na pewno, w bardzo dobre powieści. Nigdy nie słyszałam o warsztatach powieściowych, prozatorskich, które trwałyby dwa lata i pozwoliły na spokojny, indywidualny rozwój. Czy to nie jest kolejny znak, że we Wrocławiu pewne eksperymenty potrafią tak po prostu zaistnieć?

JP: Bardzo dziękuję za wywiad.

18 kwietnia- 17 listopada 2020

 

Książka do kupienia tutaj:

https://allegro.pl/oferta/agnieszka-klos-wyzsza-czulosc-proza-poezja-9251705190

 

Fot. Joanna Kłos

 

Agnieszka Kłos. Autorka książek Całkowity koszt wszystkiegoGry w Birkenau. Pracuje na stanowisku wykładowcy Historii Wzornictwa, Socjologii Sztuki i Krytyki Artystycznej na Wydziale Malarstwa i Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu. Założycielka i kierownik Studiów Podyplomowych Mediacji Sztuki Współczesnej na Wydziale Malarstwa i Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu, współzałożycielka Katedry Mediacji Sztuki. Prowadziła projekty kuratorskie w galerii Otwartej Pracowni Gepperta, „Czytelnia Gepperta” (cykl spotkań z pisarzami i wydawcami), „Wolna Amerykanka” (cykl autorskich wykładów i spotkań z artystami). Od 2001 roku redagowała magazyn „Ritę Baum”, od 2004 roku będąc wiceprezesem Stowarzyszenia Kulturalno – Artystycznego „Rita Baum”. Od 2012 członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA.

Laureatka wielu stypendiów i nagród. Jej książki były nominowane, m.in., do Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza i Nagrody Literackiej Europy Środkowo–Wschodniej Angelus. Autorka wielu tekstów, które ukazały się w czasopismach kulturalnych i artystycznych, m.in. Arkusz, Arteon, Czas Kultury, FA-art., HA – art., Kresy, Lampa, Odra, Pogranicza, Pozytyw, Twórczość, Teksty Drugie. Wieloletnia współpracowniczka „Gazety Wyborczej”. Redaktorka papierowego i sieciowego wydania Rity Baum (blisko 800 tekstów opublikowanych). Współpracowała z portalem literackim Wywrota.pl, teatralnym e-teatr, fotograficznym Świat Obrazu. Pomysłodawczyni i organizatorka pierwszej ogólnopolskiej akcji czytelniczej „Książka za kraty” dla Zakładów Karnych w Rawiczu, Wołowie i Wrocławiu, polegającej na zbiórce książek i gazet dla osadzonych, a także organizacji na terenie więzień spektakli teatralnych i zawodów sportowych. Pomysłodawczyni projektu artystyczno – historycznego „Breslau cv”. Jurorka wielu konkursów literackich i artystycznych, autorka wykładów upowszechniających wiedzę z zakresu historii, pamięci, tożsamości i sztuki, uczestniczka paneli i międzynarodowych konferencji, inicjatorka i współorganizatorka międzynarodowych seminariów badawczych, m.in., „Los kobiet w KL Auschwitz – Birkenau” w Państwowym Muzeum Auschwitz – Birkenau i Młodzieżowym Domu Spotkań Młodzieży w Oświęcimiu. Kuratorka, autorka wielu prac artystycznych wystawianych na międzynarodowych wystawach sztuki. Doktor nauk historycznych, zajmująca się w swojej pracy badawczej związkami sztuki i drugiej wojny światowej, współautorka subdyscypliny środowiskowej historii Zagłady.

 

Joanna Pawlik

 

Joanna Pawlik – (ur. 1978), muzykolog, wiolonczelistka, maratonka, absolwentka Studiów Literacko-Artystycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim. Nominowana do nagrody głównej XXIV Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina 2018 za projekt tomu AlikwotyAlikwoty ukazały się w 2019 roku nakładem wydawnictwa j. Mieszka i pracuje w Żywcu.

 

 

 

 

 

 

 

 

PODZIEL SIĘ

Do góry