Z prozy życia
Rafał Rutkowski: Moje pierwsze pytanie, kiedy żeś wpadł na tak genialny pomysł, aby zacząć pisać wiersze. Z tego co pamiętam, na studiach polonistycznych, na których razem śmy bimbali, takich zamiarów nie miałeś?
Damian Piwowarczyk: Bimbanko, śmieszki, ale i wymiana jakiejś energii między nami, przepływ, co pogadaliśmy, to nasze, a teraz pospijamy sobie z dziubków! Wygłupy studenckie archetypicznie, dużo by opowiadać, a jednocześnie niewiele, bo wszystko jest anegdotą, a każdy kto się o tarł o życie studenckie, ma swoje anegdoty, pewnie śmieszniejsze, więc mówię dzisiaj anegdocie „stop”, choć kusi, oj kusi… Wracając do pytania, do głowy mi to nawet nie przyszło! Gdzie ja do pisania, byłem rasowym czytelnikiem, urodzonym czytelnikiem, przeżywałem światy i kosmosy, które mi podano na tacy. Nie wiem, czy życia, treści psychicznej i tej życiowej za mało wtedy było u mnie, za mało się w sercu i głowie uzbierało, za mało złogów, a może za dużo fałszywej pokory czy strachu przed wyśmianiem. Ale, ale. Właśnie sobie coś przypomniałem, że miejscem mojego prawdziwego debiutu poetyckiego, pierwszego debiutu, była „Angora”, taki tygodnik, byłem jeszcze wtedy na studiach chyba, na ostatnim roku. Chwaliłem Ci się chyba tym. Tam był taki kącik poetycki i tam wysłałem swój wiersz, wydrukował go redaktor. Wiersz jest, oczywiście, okropny. Byłem zachwycony, ale nic więcej później nie pisałem. To było punktowe, dziwaczne, wyjątkowe raczej. Książka „rezyliencje” to wiersze z ostatnich dwóch lat. Dlaczego się odważyłem pisać, nie wiem, chyba próba rozmowy, komunikacji i estetyzacji wzięła górę nad wszystkim innym. Wiesz, pisanie wierszy to była jakaś akceleracja myślenia. Mało rozmawiam z osobami dorosłymi, a taki wiersz, to jest taka błyskawiczna rozmowa, nie jakaś instant – płytka i szybka, nie to mam na myśli. Raczej kondensacja rozmowy, spakowanie w te wersy paru kosmosów, kilku zdań i miliarda odcieni jednej emocji, których w takim wierszu masz kilka. To się stąd wzięło, z prozy życia, w której mało czasu na spotkania z kimś innym, kiedy życie towarzyskie obumiera jak kwiatek na klatce schodowej. To jest substytut rozmowy, a może właśnie esencja rozmowy?
RR: Wchodząc jednak na poważne tematy, to teraz, kiedy książka jest skończona, uważasz, że poezja może pomóc przeżyć tytułową rezyliencję do końca? Czy cierpienie jest wyzwalaczem literatury?
DP: To jest pytanie potężne jak życie i ja teraz odpowiadam, że tak, że jest wyzwalaczem, akceleratorem, wołaniem o pomoc i podawaniem ręki tonącemu i hymnem do słońca, swojego dziecka i pani śmierci. Zapytaj mnie jutro, to Ci powiem, że nie jest wyzwalaczem – i to jest właśnie rezyliencja trochę, nie usztywniam się, choć to trudne, bo jakby struna była człowiekiem, to by się nazywała Damian Piwowarczyk – dużo we mnie skostnienia, zasklepienia, zwałów drętwych. Wiesz, ja mam w sobie dużo lęków i neuroz współczesnego człowieka, a jednocześnie jestem pan psycholog z wykształcenia, pracowałem w szkole, swoje widziałem. Szukam ratunku, patrzenia na siebie z górki, która uklepana jest z wierszy. I tak patrzę na siebie i widzę światło stamtąd, które już tak nie razi, rozumiesz? Boję się mówić o czymkolwiek, że jest terapeutyczne, bardzo boję się dzisiaj tego słowa, uważam, że jest już na tej samej półce co coaching, pauperyzuje się boleśnie, ale pisanie mi pomogło, bo ponazywałem to, czego się wstydziłem i bałem, mam nadzieję, że czasem udało mi się to zrobić także za kogoś, bo wtedy to ma największy sens, choć może nie, to zbyt narcystyczne. Wycofuję się z tego.
RR: Znając cię tyle lat, zadziwia mnie w tych wierszach kobieca czasem wręcz wrażliwość na szczegóły. Pośród tej funeralnej ciszy znajdują się takie subtelne elementy, dające tej poezji zarówno wiarygodność, jak i nadzieję. Gdzie ich szukasz tych wszystkich dziecięcych zdawałoby się zauważeń?
DP: Zawsze miałem w sobie dużo miękkości, wrażliwości, w ogóle jestem czuły i przeżywający byle co, tak mam, takie nerwy, taki układ nerwowy. Kiedyś byłem bardziej choleryczny, ale płaty czołowe mi dojrzały, więc jestem już tylko nerwusem. Cieszę się, że zauważyłeś nadzieję – ta książka to jest świadectwo miłości moich rodziców i mojej babci do mnie, to jest dziękczynienie za ich istnienie oraz istnienie Poli, ale o tym później, i za ich stosunek do mnie, który teraz, już jako młody ojciec, widzę. Który mnie trzyma przy życiu i pozwala to życie wypełniać. Dzięki nim mam czym, dzięki nim mam co dać mojej Córce. Wcześniej byłem głupcem, za młodym i zbyt niedorozwiniętym, żeby rozumieć chorobę Mamy, jej godność w odejściu, jej heroizm w chorobie nowotworowej. To była potężna, świetlista postać, a mój tata nigdy nie pogodził się z jej odejściem. Jak Ci o tym mówię to mam ochotę stanąć na baczność i wywiesić flagę, tyle we mnie czci wobec czasu, który z nimi miałem, wobec nich. Ta książka to tęsknota, ale wychylona w przyszłość razem z witalizmem świetlistym – taka miała być, tak chciałem ją napisać, to miał być lament, ale na tym nie mogło się skończyć, to byłoby brzydkie i zbyt łatwe, a ja chcę czasem poestetyzować, popukać w piękną pustkę i posłuchać echa. To trudna postawa, ale przy całej marności wszystkiego, okruszki światła wydziobuję skrupulatnie z karmnika świata, tutaj daję gwiazdkę i przypis, uwaga, grafomania. Ale mam tę umiejętność tylko dzięki nim, dzięki Rodzicom. Dzięki mojej Babci, bo to była taka specyficzna, bezinteresowna miłość, dzisiaj to już takiej nie ma, to jest charakterystyczne dla pewnego pokolenia. A zauważeń szukam w koszykach obcych mam na zakupach – tam podpatruję i ściągam niektóre rozwiązania kulinarne dla Poli.
RR: Mimo najtrudniejszego dla poety tematu, będącego poniekąd literackim perpetuum mobile – czyli śmierci, nie popadasz w patos. W jakiś sposób tworzysz ją naturalnym światem i dzięki temu mam poczucie, że jest rzeczą zwyczajną, a rzeczy zwyczajne mniej bolą. Czy to element zamierzonej taktyki oswojenia trudnego stanu ducha?
DP: Mój Tata odebrał sobie życie. Zabiła go depresja. Histeryzowałem, lamentowałem, zamykałem się w pokoju i płakałem, nienawidziłem go za to, że to zrobił i dziękczyniłem za to, że go miałem, nienawidziłem siebie, że mu nie pomogłem, i dawałem sobie medal, że chcę żyć. Mam Polę, córkę, ona mnie potrzebuje – to zaklęcie, które rzucałem, żeby rozproszyć mrok. To cudowne istotka, cukierek córeczkowy mój. Ale w głowie osoby, której bliski odebrał sobie życie, jest wszystko, to są kosmosy całe i uniwersa splotów nieskończonych. Wszystko zmieszane ze wstydem, bo jest to dalej tabu w społeczeństwie późnokapitalistycznym, które wypiera śmierć i tabuizuje ją paradoksalnie mimo ogólnej rozwiązłości, dość moim zdaniem jednak pozorowanej, ale dzięki wspaniałej pracy Halszki Witkowskiej, która zajmuje się zawodowo pomocą osobom w kryzysie oraz edukacją na temat przeciwdziałania samobójstwom, jest łatwiej o tym mówić. Odkąd Mama odeszła, zawsze czułem większy lub mniejszy wstręt do życia, przetykany krótki chwilami oddechu, ale Plotyn mówił, że byt ma naturę światła, ja mu wierzę. Nie lubię ironii, nie znoszę jej. Nie chciałem rozładowywać patosu ironią. Wiesz, ja jestem modernistyczny jednak, przy całym moim uwielbieniu dla różnych wariactw – jestem i już, ale walczę z tym. I z tej walki trochę też są te wiersze. Na pewno nie śmiałem oceniać nikogo w tych wierszach. Są konfesyjne, są ekstremalnie osobiste, ale to jest dziękczynienie – to nie jest ocena i tak to czytaj Tato i Mamo. Chciałem też, żeby czytelniczka i czytelnik mieli poczucie, że nie jest tak, że w codzienności się dotykamy tylko w obolałych miejscach. Możemy też po trzydziestce na chwilę dotknąć się tam, gdzie jest spokój. Patos rozcieńczałem codziennością, cieniem i nadzieją, psioczeniem na późny kapitalizm. Nie chciałem skłamanej książki i udawania, że nie mam w sobie witalizmu i chęci powściekania się jeszcze, bo mam.
RR: Nie jest czasem tak, że życie jest wystarczającym z swoim pogmatwaniu materiałem na książkę? Czym jest moment, w którym chcemy chwycić za pióro i to zmaterializować w poezję?
DP: Jest, to jest potrzeba ludzka, najbardziej pierwotna, jak myślenie – pisanie. Dlatego trzeba pisać, polecam wszystkim, bo polski język to jest język poezji, czy grafomania, czy nie, trzeba pisać.
RR: Jak ta książka powstawała, możemy się domyśleć, ale jak się ją komponowało w całość, że wiersz wynika z wiersza. Jak ją składałeś, czym się kierowałeś?
DP: Rozwija się trochę jak życie, jak mały człowiek. Jak rytm dnia, naturalnie to mi jakoś wychodziło, powiedzmy, od jednego do drugiego wiersza, rozwijało się jak dywan. Może czuć w tej książce ten rytm wewnętrzny serca, mózgu i nieba – taką mam nadzieję.
RR: Mam wrażenie, że metafory u ciebie są nie metaforami, tylko prawdziwymi sytuacjami. Jeżeli mówisz „nerwy mi się zrastają ze światem”, to jestem pewien, że mi także. Jak wpadasz na takie zdania, pisząc? Czy kołaczą się w głowie podczas codziennego bytowania?
DP: Tak, to są organiczne metafory. To jest bardzo somatyczne, one mi wyrastają z nerwów, z mózgu, z serca i nerki. Wydzielają, parują, pachną. Przynajmniej w mojej głowie, czy czytelniczej, to zostawiam już czytelnikom i czytelniczkom.
RR: Jak to jest z czytaniem poezji? Pomaga pisać? Czy wręcz przeciwnie?
DP: Zanim zacząłem pisać cokolwiek, czytałem wszystko. Tonami, tysiącami stronic. To pomaga, bo już wiesz, co zostało powiedziane oraz jak, a co jeszcze można powiedzieć. To wszystko ugniata Ci mózg i masuje jednocześnie, oczywiście, wchodzi tu Pan Harold Bloom i lęk przed wpływem, walka przed tymi magami poezji, którzy są najpotężniejsi i którzy swoją frazą Ci tatuują mózg – taka jest sugestywna. Trzeba w tej dialektyce tworzyć swoje, tak ja uważam. Kiedyś jechałem z tatą samochodem i on mnie zapytał, bo widział, ile czytam, czy kiedyś napiszę w końcu coś swojego. Coś się zacząłem miotać, wypierać, że nigdy, że nie, że to nie dla mnie… Wyczuł mnie, bo miał nosa do świata. Piękny był z niego człowiek, kochałem go bardzo, choć błędy pedagogiczne popełniał. Wszystko co gniewne, wyparowało jednak we mnie wobec tego trudu, który przeżył. A wiem, że przeżył bardzo dużo jako dziecko i nastolatek.
RR: Gdzie jesteś? Dokąd idziesz? Czy masz nowe wiersze?
DP: Jeden mam. Teraz jestem na Grochowie i na osiedlu Stawki w Ostrowcu Świętokrzyskim w 1999 roku. W pięknej szklanej wieży i osiedlowym domu kultury na kółku szachowym, które prowadzi pan bez dłoni. Reguluję to, codziennie, żeby tak skalibrować się egzystencjalnie, żeby trzeźwo reagować na pytania i rzeczywistość, a jednocześnie marzyć, bo liryczny radykał ze mnie, ale dociążam się pracą w bardzo fajnym miejscu. Idę tam, gdzie „miłość nie kończy się nigdy” jak pisał pan Auden. Idę z Polą.
RR: Jak tam? Lubisz samochody, myślisz, że Opel Insignia, który kupiłem, to dobry wybór? Skoro jesteśmy przy tym temacie, to fotelik dla dziecka jakiej firmy będzie najlepszy? Jako samotny ojciec, jaki wózek dziecięcy polecasz? Czy z takich właśnie elementów da się zrobić literaturę, czy potrzebny jest dramat?
DP: Gratulacje dla Ciebie i żony! Będziesz kapitalnym ojcem, jestem o tym przekonany! Mój tata zajmował się zawodowo samochodami, nie znosił tego, bo wiem, że miał talenty do czegoś innego, był człowiekiem zdolnym i inteligentnym. I on też to wiedział. Tak że nie przepadam za motoryzacją. Fotelik kupiłem taki, jaki doradził pan w sklepie. Wiesz, te wszystkie porady rodzicielskie, te tipy, to jest koszmar rodziców współczesnych – dlatego dzieci się nie rodzą, bo strach! I nie mam tu na myśli rad jako takich, bo te są w porządku, starsze pokolenie ma zasoby i wiedzę i tak łatwo z niej nie zrezygnuję, ale mam na myśli tę schizofreniczną sytuację, że jesteś epatowany ciągle tym, co jest zdrowie i jak będzie dobrze dziecku w procesie wychowania, a z drugiej strony słyszysz, że Ty wiesz najlepiej. To wszystko się robi koszmarne, od tego trzeba się codziennie uwalniać. Wiesz, ja mam trochę poczucie niestosowności w mówieniu o samodzielnym ojcostwie, bo nie chcę sobie odbierać tego, co się udało, ale jednocześnie widzę naprawdę bohaterskie historie, a więc samodzielne mamy albo samodzielnych ojców z dziećmi z niepełnosprawnościami – to są potężne świadectwa charakteru i miłości, bycia wbrew plugawemu światu.
RR: Skoro życie u ciebie jest poezją, to znaczy, że poezja ukradła „prozie życia” prozę, więc gdzie jest ta twoja proza?
DP: W skarbczyku na dnie jeziora Studzieniczne. Pewnie jakiś szczupak tam teraz niemo pyszczek otwiera i patrzy okiem w odmętach. Może jakiś rak się też zaplątał, falują glony i wodorosty.
.
.
Książka dostępna tu: https://allegro.pl/oferta/damian-piwowarczyk-rezyliencje-poezja-polska-14779096959
.
.
.
Damian Piwowarczyk, tata Poli, absolwent psychologii, pochodzi z Ostrowca Świętokrzyskiego, a urodził się w Krakowie. Publikował między innymi w: dwutygodnik.com, „Odrze”, „Twórczości” oraz „Piśmie”. Magazynie Opinii” i „Rzeczpospolitej”. Zawodowo związany był z teatrem i mediami, pracował także w warszawskich liceach jako psycholog, ale większą część jego życia zawodowego wypełnia praca w korporacjach.
.
.
RAFAł RUTKOWSKI – ur. w 1988 roku. Poeta. Wiersze publikował m.in. w „Znaku”, „Odrze”, ”Przekroju”, „Ricie Baum”, „Dwutygodniku”, „Opcjach”, „Arteriach”, ”Akcencie”. Laureat projektu Połów 2014. Autor książek poetyckich: „Chodzę spać do rzeki” (Zeszyty Poetyckie 2015), za którą otrzymał wyróżnienie w XII Konkursie Literackim „Złoty Środek Poezji” na najlepszy debiut poetycki roku, „Wywołuję siebie z ruin” (WBPiCAK 2018) oraz „Moje oczy to ptaki” (WBPiCAK 2020). W roku 2022 ukazała się czwarta książka autora „Na drzewach kwitną wielkie okna” (Instytut Mikołowski 2022). Laureat wielu ogólnopolskich konkursów poetyckich. Laureat lubelskiej nagrody kulturalnej „Żurawie”. Prowadzi autorską księgarnię „Dosłowna” w Centrum Kultury w Lublinie, w której cyklicznie organizuje spotkania autorskie z poetami jak i prozaikami.
.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego