Pismo literackie

Zbawienie przyjdzie przez wiersz…
Tamara Hebes rozmawia z Tomaszem Hrynaczem o tomie poetyckim „Lallen”

 

Tamara Hebes: Tu i ówdzie mówią, że obraziłeś się i zdradziłeś „Formę”, wydając „Lallen” w Instytucie Mikołowskim im. Rafała Wojaczka…

Tomasz Hrynacz: I ja takie głosy słyszałem. Nawet rozmawialiśmy o tym fakcie z Barbarą Elmanowską, która na spotkaniu w bibliotece u Norwida w Świdnicy zapytała mnie o tę kwestię. Wyjaśniam zatem, jednocześnie dementuję, że na nikogo się nie obraziłem, a już na pewno nie zdradziłem. Fakt, że od 2010 roku moje książki ukazują się w wydawnictwie Państwa Anny i Pawła Nowakowskich, w „Formie”, i jestem poniekąd postrzegany jako autor „Formy”, czemu się nie dziwię, ale „Lallen” musiał ukazać się w Mikołowie (śmiech). Taka była „konieczność dziejowa”! Wynikało to z mojej biografii literackiej i moich, co ma kolosalne znaczenie, związków czytelniczych z autorem „Sezonu”. Był on bowiem pierwszym poetą, który baczniej skierował moją uwagę na „mowę wiązaną”. Kiedy zaczynałem uprawiać tzw. poezję, a była to końcówka roku 1991, jako dwudziestolatek, byłem bardzo przejęty sugestywnością i mocą tej liryki, innym, bardzo wyrazistym i jakże innym modelem wierszowania. Bardzo mnie poruszył ten „świat logicznych dowolności”, jak pisał o tych wierszach w 1965 roku na łamach „Poezji” Tymoteusz Karpowicz. Rok później, w grudniu, miałem gotowy zestaw wierszy – i mogłem zadebiutować w „Roczniku Świdnickim”. Jeden z wierszy nosił tytuł „Zdjęcie poety” i był poświęcony fotografii Rafała Wojaczka. A Instytut Mikołowski tak to pięknie zorganizował, że w zeszłym roku, właśnie w grudniu, wydał „Lallen”, z czego, rzecz jasna, bardzo się cieszę, bo moje intencje ziściły się. W ten sposób mogłem świętować swój jubileusz – trzydzieści lat od debiutu prasowego. Ot, taka sentymentalna podróż i powrót po tylu latach do Mikołowa.

No, to tę wątpliwość mamy wyjaśnioną. Ale jest jeszcze druga kwestia. Chodzi mi o tytuł książki. Wcześniej, a czyniłeś to już od jakiegoś czasu, awizowałeś ją jako „Widmo Brockenu”, ale w konsekwencji mamy „Lallen”. Dlaczego zdecydowałeś się na zmianę?

Pierwotnie tak było, ale jak to w życiu… Nieoczekiwane sytuacje wymuszają konieczność zmian. Wspomnę tylko, że tytuł zbioru pośrednio miał się odnosić do zjawiska nazywanego „widmem Brockenu”, które  po raz pierwszy opisał niemiecki pastor luterański i badacz Johann Silberschlag w roku 1780, a sama nazwa pochodzi od szczytu Brocken, w paśmie górskim Harz, gdzie było ono po raz pierwszy zaobserwowane. Zjawisko to jest wielkiej urody, które polega na zaobserwowaniu własnego cienia na chmurze. Kto nie widział, niech żałuje! Owo „mamidło” pojawia się, kiedy człowiek znajduje się na linii pomiędzy słońcem a mgłą, która położona poniżej obserwatora rozprasza światło i odgrywa rolę ekranu. Zdarza się, że cień obserwatora otoczony jest glorią. Wśród polskich taterników dodatkowo ukuto przesąd mówiący, że człowiek, który zobaczył widmo Brockenu, umrze w górach. To takie wyjaśnienie naukowe, dla porządku. A sam tytuł i koncepcja tomu miały odsyłać do „widmowego” charakteru świata w ogóle i „świata” wierszy w nim zebranych. Niestety albo „stety”, na początku czerwca dowiedziałem się, że Remigiusz Mróz wydaje na dniach kolejną książkę kryminalną z serii o komisarzu Wiktorze Forście, i jak się domyślasz, tytuł tej powieści to „Widmo Brockenu”. Co prawda mogłem pozostawić ów pierwotny tytuł, ale nie chciałem „konkurować” z mistrzem kryminału, dlatego ta wymuszona zmiana… Stąd „Lallen”. Nie miało to większego wpływu na strukturę i „fabułę” mojego tomu, ale na pewno wymagało przeorganizowania samego układu wierszy.

„Lallen” to słowo niemieckie, znaczy przede wszystkim „bełkotać”. Jak ma się to do samej książki, myślę tu o języku tych wierszy, bo przyznasz, co nie jest żadnym odkryciem, że to inne wiersze. Takim głosem, miejscami archaicznym, jeszcze nie przemawiałeś…

Ów „bełkot”, na który się powołujesz, co oczywiście ma znaczenie kryptologiczne i nie do końca semantycznie domknięte, prowadzi w stronę uruchomienia języka jako stanu „przedświadomego”, który poprzedza „start” wiersza, i ma konkretny wpływ na jego późniejszy wielowymiarowy „rozkwit” jako komunikatu, ale także można go „czytać” w kontekście ontologicznym, niemożliwości dotarcia do prawdy o świecie, pokazującą jego fantasmagorię. Ale „Lallen” to również „gaworzenie” – i tutaj, w tym kontekście, także tworzą się pochodne możliwości interpretacyjne. Wszak przed głosem wiersza istnieje coś „pierwszego”, „pierwotny przedtakt”, który wyłania się na zasadzie erupcji z ciszy, to on sygnalizuje wszystko, co jeszcze „nierozpoznane”, co zjawi się pod postacią „sił sprawczych” wiersza. To oczywiście jedno odczytanie, nie wiem, czy słuszne, ale takie były moje autorskie intencje. Ważny jest też aspekt „bezczasowości języka”, możliwości jego wskrzeszania i uśmiercania, jak chciał Maurice Blanchot, stąd wiele tych określeń zamierzchłych, archaicznych, zupełnie nie przystających do mowy, którą posługujemy się w codziennej „ulicznej” komunikacji. Myślę, że ten tom można odczytywać w kilku aspektach: na pewno strukturalnym, koncepcyjnym – wiesz zresztą, ja wciąż poszukuję „idealnego”, „finalnego” wiersza – i tym drugim, bardziej egzystencjalnym. To na pewno inna książka, ale ja od jakiegoś czasu przewartościowuję widzenie świata, wiesz, nieuchronnie starzeję się (śmiech), ale i poezji,  i świadomie staram się być „opozycyjny” w stosunku do ostatniego tomu wierszy, więc i teraz musiałem wykonać voltę, przeskok, zwłaszcza, że w tym czasie, kiedy pisałem ten tom, bardzo zajmowała mnie struktura języka wierszy, jego ruchy transgresyjne, przejście od „znaczenia do pełni znaczenia”. To także efekt pewnego rodzaju synergii, mającej źródło w bogatej tradycji polskiego wiersza, dzięki czemu zaistniała możliwość wygenerowania procesu wskrzeszania tych zapóźnionych form, nadaniem nowej jakości.

Maciej Melecki w „Żywych mumiach” wspomniał o tych twoich nowych wierszach: „Uderzyły mnie nie tylko po oczach, ponieważ momentalnie zostałem wessany przez wędrujące w nich wiry, które w konsekwencji okazały się niewypowiedzialnością wypowiedzianego – każdy z tych wierszy jest bowiem wypełniony zbitkami lub odłamkami słownymi, które stają się zarazem powidokami fragmentów świata mocno już uwewnętrznionego, niedającego się przedstawić w sposób ciągły czy kolisty, lecz właśnie jako sumę danych rozbić spajanych tylko samorzutną narracją. Każda fraza jakby mocno to okazywała – pierzchnięcia treści, które mają postać skurczonych oznajmień, a które stają się przez to matrycą wiedzy rozpadu”. Wyraźnie wskazuje na nielinearność i rozczłonkowanie składni, na pewnego rodzaju „porywistość” narracji.

Maciej Melecki jako skrupulatny redaktor tej książki rozwinął powyższe uwagi, które przybrały finał w postaci znakomitego blurba. Nie wiem, może wynika to z faktu, że sam jako poeta wyczulony jest na „wiry języka”, z którymi niestrudzenie i konsekwentnie mierzy się w swojej liryce. Moje rozumienie poezji, od wielu lat, jest takie postromantyczne i ma „odbicie quasi-metafizyczne”, z tej przestrzeni i założeń wyrasta. Jest to widzenie może dzisiaj mało popularne i zupełnie „niewspółczesne”, ale takie jest i chyba pozostanie. Wierszem, jak twierdzi George Steiner, rządzi logika „sensu innego niż sens rozumu”. I ja się z tym faktem bezapelacyjnie zgadzam. Logika podporządkowana „nieskończoności”, „niekompletności”, która wątpi w odnalezienie „pełnego sensu”. To rodzaj suplikacji, przeniesienia epifanii „jasnowidzenia” i „ciemnowidzenia” w formę. Z drugiej strony ufam teorii, że język wyposażony jest w nadnaturalny potencjał, a to także transcendencja poezji, miejsce spotkania, skończoności z nieskończonością, początku i końca.

Przyznasz więc, że wiersze w tym tomie nie przynoszą gotowej wiedzy o świecie, nie naśladują świata „werystycznie”, lecz takie odnoszą wrażenie jedynie pozorują jego istnienie, a zapis nigdy nie staje się obiektywny, raczej poddany intensywności doświadczeń przede wszystkim zmysłowych, które dodatkowo przefiltrowane są przez wnętrze „patrzącego” i „widzącego”.

I owszem! Świadomość patrzącego podmiotu jest rozluźniona, poddana złudzeniom i impresjom. To „furor poeticus” i naznaczona nomadyczna świadomość względem języka, odnosząca się do mobilności na poziomie jego użycia i analizy. Rzeczy, ich wygląd i kształty nie są stałe, ustalone raz na zawsze, ale rozsadza je ich wewnętrzna, podskórna, destrukcyjna energia, pęd ku przeobrażeniu i przemianie. Pozostają ze sobą w niezgodzie, dążą do przekraczania własnych granic. Może wynika to z konstrukcji psychosfery bohatera, jego oglądu tzw. dookolności. W świecie nic nie jest stałe i jednoznaczne, lecz ciągle wymyka się sobie w poszukiwaniu nowych postaci i kształtów. Potrzebne jest wyjście „poza” słowa. Ukazać elementy tak, jak pojawiają się świadomości. Może to mieć związek, jak się ostatnio dowiedziałem od wnikliwej czytelniczki, z fenomenologiczną techniką poetycką – oddać sam moment stawania się języka, a co za tym idzie świata. Podkreślić nierozerwalny związek między rzeczą – jej wyglądem i kształtem a świadomością. Zbawienie przyjdzie przez wiersz. Tak momentami myśli ten „patrzący” i „mówiący”. To jedyna droga odwracająca bohatera od przepaści, otchłani.

A było tak dobrze… Wydawało mi się, ba, byłem pewien, że po „Emotywnym zipie” świadomość Twojego bohatera zostanie przekierowana  już tylko w tę jaśniejszą stronę… A tutaj ponownie rysujesz wizję ludzkiej egzystencji wyjątkowo mrocznie. Do tego forma wierszy, jego załamania rytmiczne, „rwany tok narracji”, dyslokacje semantyczne, przemieszanie znaczeń, urywanie tropów. Wpływa to niejako na hermetyczność tej poezji, „niedostępność”. Po co Ci to…

Po pierwsze: nigdy nie było dobrze! „Bywało” i „bywa”, a to zasadnicza różnica. Po drugie: jak mawiał mój ulubiony amerykański trapista Thomas Metron: „Naszym przeznaczeniem jest się zaprzeć i przeć aż do Końca, i znaleźć w Końcu nasz Początek, wiecznie nowy Początek, który nie ma Końca”. I ta peregrynacja, wędrówka, która jest pewnego rodzaju świadectwem rozbicia osobowości, dezintegracji, wyobcowania, zdaje się być również żmudną i niepewną drogą w poszukiwaniu spójności, „trwałości”. „Jedyną rzeczą, która może uratować świat, jest odzyskanie świadomości o świecie”. Tak mawiał Allan Ginsberg. Pamiętasz? I to jest według mnie jedna z powinności poezji, może nawet najważniejsza. A język? Neguje realność świata, skoro ten jest nie do zaakceptowania: składnia się rozpada, bo rozpada się „ja” bohatera. To wywołuje konfuzję niepewności i niestabilności. Jego „bycie” jest w stanie zawieszenia, alienacji. Z drugiej strony język jest narzędziem do odnalezienia drugiego porządku – dialogu, stworzenia jakiegoś, może i naiwnego, ale zawsze azylu, enklawy „bezpieczeństwa”. Z kolei określona dyspozycja wiersza na stronie, jego „rwany układ”, może sugerować na przykład retorykę bezradności. Taki wiersz jest jedyną słuszną ikoną relacji bohater– świat. Tak więc taka, a nie inna budowa metryczna to zawsze pochodna semantyki rzeczywistości. Idąc tym tropem, można zaryzykować tezę, że świat w „Lallen” można odczytać poprzez konstrukcję wierszy. W ten sposób tworzy się koda „zagubienia”, a załamania rytmiczne, o których wspomniałeś, budują narastające wrażenie depersonalizacji i rozpadu. Po ostatnie zaś: jeżeli wspominasz o hermetyczności, to nie wiem, co Ci odpowiedzieć, bo ja za bardzo nie rozumiem znaczenia tego pojęcia, zwłaszcza jeżeli odnosi się do poezji czy sztuki w ogóle. Przyznasz, że trudno zaprzeczyć słowom Teodora W. Adorno, które są dla mnie istotne i pomocne w obcowaniu z liryką: „Stało się oczywiste, że wszystko, co dotyczy sztuki, przestało być oczywiste”. Do prawdy możemy dotrzeć tylko wtedy, o ile jest to w ogóle możliwe, gdy czytelnik podejmie z autorem, jak to określił Hans-Georg Gadamer, „grę”. Takie rozumienie przekierowuje czytanie w nieco inne strony, te mniej racjonalne, empiryczne. Wiesz, ja zawsze uważałem, że poezja to nade wszystko Tajemnica przez wielkie „Te”. I tego się trzymam, czy komuś to się podoba, czy nie.

Kończysz książkę wierszem „Finis Perfectus”, w którym według mnie kluczowym pojęciem jest czasownik „wystarczy”. Zatem… Co dalej?

Idzie wiosna, a ta kojarzy się z nowym. Nie wiem, czy to „nowe” będzie siłą ozdrowieńczą, życiodajną. Oby! Wtedy będzie można biec dalej w kierunku nieoczywistego sensu, za tym co nieokreślone, nieprzewidywalne i większe niż nasze doraźne rozpoznania „tu i teraz”. Wtedy także będzie można na nowo stanąć twarzą w twarz ze światem i jak pisał Wojaczek w „Poemacie mojej melancholii: „Przemyśleć zagadnienia poezji (ponieważ zaś kartka znów się kończy jest to/okazja by przerwać na jakiś czas przyjrzeć się/ temu co zapisane przeczytać sobie na głos, a następnie jeszcze raz przemyśleć zagadnienia poezji)”. I to tyle na ten moment…


.

.

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Tamara Hebes ( ur. w 1967 r.) – poeta. Absolwent Wydziału Filozofii Uniwersytetu Wrocławskiego. Publikował m.in. w „Afroncie”, „eleWatorze”, „Odrze”, „Frazie”, „Tyglu Kultury”, „Pograniczach”. Wydał tomy poetyckie: „ekstra nocne” (1998), „Ja oniryczne”(2005),  „Muchoraj” (2007),  „Błąd paralaksy” (2015) „Tak myśli-cielsko” (2017), „Lunarnik” (2022).

.

.

Poezja współczesna. Pismo literackie i wydawnictwo.

Tomasz Hrynacz ( ur. w 1971 r.) – poeta. Autor książek z wierszami: „Zwrot o bliskość” (1997), „Partycje oraz 20 innych wierszy miłosnych” (1999), „Rebelia” (2001), „Enzym” (2004), „Dni widzenia” (2005), „Praski raj” (2009), „Prędka przędza” (2010), „Przedmowa do 5 smaków” (2013), „Noc czerwi” (2016), „Dobór dóbr” (2019), „Pies gończy” (2021), „Emotywny zip” (2021), „Lallen” (2023). Tłumaczony na język angielski, chorwacki, czeski, kataloński, macedoński, niemiecki, rosyjski, serbski, słowacki i ukraiński.

 

PODZIEL SIĘ

Do góry