Jeśli pominąć wydany przez Fundację Karpowicza Tercet, czyli trzy bruliony literackich zabaw, limeryków i dowcipnych realizacji zapomnianych wzorców gatunkowych, ostatnim „poważnym” tomem Jacka Łukasiewicza będą mocno klasycyzujące Rytmy jesienne (2014), a więc jeszcze owoc współpracy Biura Literackiego z miastem Wrocław. Zarówno ten tom, jak i wydana wcześniej przez BL Stojąca na ruinie (2011) zostały w pewnych kręgach dobrze przyjęte, były nominowane i nagradzane, ale bądźmy szczerzy: były to kręgi, które rozpoznają się w dość konserwatywnych dykcjach i działają raczej siłą przyzwyczajenia, nie towarzysząc przemianom współczesnego życia literackiego. Łukasiewicza doceniano jako ciekawego poetę, ale poetę pewnej epoki, czasów Grochowiaka, Różewicza czy Herberta, wartego opisania w „Nowych Książkach”, które zrezygnowały już chyba z autorów przed pięćdziesiątką. Tymczasem o najnowszej publikacji wrocławianina można myśleć w pełni samodzielnie, na tle ważnych i wzbudzających dziś spory tomów, bez taryfy ulgowej, wynikającej z miejsca w panteonie naszej krytyki literackiej. Za Wiązaniami ponowne stoi redakcyjna i wydawnicza praca Jacka Bieruta, tym razem już jako szefa drobnego, ale zyskującego na znaczeniu wydawnictwa j.
Nieco wbrew autorowi, który nie postrzega swoich zapisków aż tak radykalnie, a przy tym zachowuje profesorską wręcz ostrożność w stawianiu gatunkowych tez, z krytycznej przekory czytam Wiązania jako poemat, i to poemat niezwykły, bo napisany w formie haiku… Oczywiście Łukasiewicz zaprzeczyłby tej klasyfikacji, choć jak sam przyznaje, do przyjęcia formalnego rygoru zainspirowała go monumentalna rozprawa literaturoznawcza Beaty Śniecikowskiej Haiku po polsku (2016). Zainspirowała, ale nie na tyle, żeby autor przyznał sobie większe prawo do tej formy wierszowej, niż skrajni jej reprezentanci w polszczyźnie – Stanisław Grochowiak z Haiku-images czy Dariusz Brzóska Brzóskiewicz z Haiku Brzóski. A jednak z rygorów formalnych wywiązuje się Łukasiewicz przednio i nie chodzi tylko o respektowanie zasady wersowej i sylabicznej 5+7+5, z charakterystyczną klauzulą intonacyjną między drugim i trzecim wersem (odpowiedniczką japońskiego kireji, cięcia). Mam raczej na myśli te wszystkie elementy, które haiku pociąga za sobą na planie filozoficznym, czyli wycofanie podmiotu, ukrycie go za opisami przyrody, kluczowa rola kigo, odniesień do pory roku (w tym przypadku oczywiście jesieni, która towarzyszy poecie w całej twórczości), oraz specyficznego nastroju, ducha haiku. To wszystko jest w większości strof tego rozległego tomu zachowane, ale zdarzają się też wykroczenia i zaburzenia i to one tworzą krytyczne napięcia, stanowiące o oryginalności książki.
Pierwsze z tych napięć dotyczy właśnie „wiązania”, czyli tytułowej metafory, która usamodzielnia się i w poetyce, i w wymowie dzieła. Haiku wyłoniło się wszak z renga, „pieśni wiązanych”, połączonych tematem i frazami, uzupełnianych w łańcuch kolejnych, dopowiadanych strof. Ta zasada łączenia strof, do której wraca wrocławski poeta, sprawia, że tom czytać można właśnie jako poemat, w którym mówi jeden, choć na ogół ukryty podmiot, snujący jedną tylko opowieść, splatający ją z powtarzanych wersów, nawrotów fraz i paralelizmów składniowych. Śledzenie tych napięć między poszczególnymi wierszami a całością utworu to ćwiczenie z uważności i braku pośpiechu. To również zdają się wnosić Wiązania do najnowszej poezji: obowiązek powolnej lektury, slow poetry. Ale tytułowe „wiązania” to nie tylko tradycja wschodnia. Wszak „mowa wiązana”, łacińskie oratio vincta, to jedna z dawniejszych definicji poezji: słów połączonych rytmem i rymem. Obie te inspiracje spotykają się u Łukasiewicza i uzupełniają, nie pozwalając poematowi wychylić się ostatecznie ani w stronę profesorskiego klasycyzowania, ani wschodniej medytacji, która brzmiałaby fałszywie w naszym kontekście kulturowym.
Ale „wiązanie” jest w tym utworze przede wszystkim sprawą filozoficzną. Powraca kilkakrotnie w rdzeniach słów, żeby opisać współczesną kondycję – podmiotu zawieszonego między snami, spostrzeżeniami i szumem informacyjnym („Niepowiązani/ Siedzę siedzisz siedzimy”, s. 84). Działa wbrew entropii, jak w biblijnej niemalże parafrazie: „Co rozwiążecie/ To zostanie związane/ Mocnym powrósłem” (s. 53). To symboliczne „wiązanie” nas z rzeczywistością za pomocą słów, ale też ze sobą wzajemnie, w rozmowach i nachalnych wspomnieniach („Ucisz się siostro/ Ona się uśmiecha/ Już uciszona”, s. 91). A wspomina Łukasiewicz sporo, choćby rodzeństwo czy zmarłego niedawno (2016) pisarza Tadeusza Mikołajka, wznosząc toast za jego zdrowie. Nie ma tu jednak miejsca na melancholię, na wzniosłe elegie. Ot, „Umarł Tadeusz/ Wypijmy jego zdrowie/ Na świecie wiecznym” (s. 71), „Umarł Tadeusz / Znów ktoś został wyrwany / Z naszego pola” (s. 21). Tyle.
Drugi rodzaj napięcia sugerują już powyższe cytaty. Rodzi się ono na styku typowych dla haiku opisów natury, w których zanika podmiot, a spostrzeżenia ulegają obiektywizacji, ze skrajnie osobistymi zapiskami, zmieniającymi Wiązania w opowieść o życiu konkretnego człowieka. Ta poetyka u-bywania, znikania w obserwacji, sprawia, że nie mamy do czynienia z podmiotem rozprawiającym się wyłącznie ze sobą, ckliwym lub sentymentalnym. Podobnie jak z wersami dla Mikołajka, tak i w tym przypadku pojawiają się tylko przebłyski z życia, rzeczowe, lakoniczne, a przez to w naturalny sposób bezlitosne, oddające porządek natury, niespecjalnie zainteresowanej naszym losem: „Nadchodzi rano/ Nie opada glukoza/ Śpiewają ptaki” (s. 25), „Kaszlę od rana/ Ale to inny kaszel/ Niż jej bez echa” (s. 80). Innym razem, niczym w wierszach Jerzego Jarniewicza, między miłosnymi spazmami nieuważnie wychwytującymi szum telewizora, pojawia się istotny komunikat ze świata zewnętrznego, jakieś echo, które nie daje spokoju, np.: „Barka po barce/ Napływają uchodźcy/ Z wybrzeży Syrii// Skąd to listowie?/ Przygnały nam je wiatry/ Znad Ugaritu” (s. 68). Zbudowany z takich półprawd i przebłysków poemat byłby zapewne nieznośny, zwłaszcza dla młodszych czytelników, przyzwyczajonych do tradycji zsubiektywizowanych, XX-wiecznych „poematów doświadczenia” (o których zresztą Łukasiewicz napisał wzorcowe Oko poematu). Lakoniczna forma haiku i związany z tym obowiązek wycofania podmiotu sprawiają jednak, że prywatne doświadczenie wdziera się w Wiązania nagle i równie nagle ustępuje medytacjom krajobrazowo-ornitologicznym.
Ostatnią, znaną mi formą, podobnie (choć mniej konsekwentnie) rozgrywającą napięcia między Wschodem i Zachodem, między nowoczesnym egocentryzmem i wschodnim minimalizmem, była Smuta Franciszka Lime, czyli Bartosza Suwińskiego (2017), autora młodszego od Łukasiewicza o kilka pokoleń. Wiązania są jednak tomem znacznie lepszym, i formalnie, i – powiedzmy – treściowo, zwłaszcza w lekkości, z jaką przychodzi im łączyć sprawy błahe z medytacją, fenomenologią percepcji i całym ciężarem długiego życia. Jeden ze słynnych szkiców profesora Toshihiko Izutsu, który próbował przybliżyć nam filozofię haiku, nosił w przekładzie tytuł Haiku jako wydarzenie egzystencjalne („Teksty Drugie”, 2001). Ta egzystencja, związana tyleż ze wspominaniem nieobecnych już bliskich, co z wycofywaniem się na dalszy plan, ustępowaniem miejsca życiu dookoła, napędza całe Wiązania. Pyta wszak trochę ironicznie, trochę gorzko wrocławski poeta:
Milczą kasztany
Milczy trawa skoszona
Szumi ulica
*
Kropla na wietrze
A któż pisze testament
W formie haiku?
(s. 16)
Nie traktowałbym oczywiście Wiązań jako testamentu (albo inaczej: wolałbym ich tak nie traktować), ale nawet jeśli, będzie to jeden z najlepszych tomów, jakie wyszły spod ręki wrocławskiego autora, swoim niezobowiązującym charakterem przewyższający poematowe próby z Albumu (1983) czy Czterech poematów (1988). Ten tom jest jak sztuka budowania domków z kart: konstrukcji delikatnych, nietrwałych, wręcz niemożliwych, a jednak zachwycających końcowym efektem.
Jacek Łukasiewicz, Wiązania,
Wrocław 2018, Wydawnictwo J, s. 96
(Recenzja pierwotnie ukazała w Odrze)
Tak mi się związało Z Jackiem Łukasiewiczem rozmawia Jakub Skurtys