Zza kadru wystają
Kategoria: Poezja
Lecz ja, wybaczcie, bracia, pragnę Polski słabej
można z nas czytać
Nagła niemożność związania końca z końcem
Nie mogę oddychać w twoich oczach
a gdy zdarza się że w snach piszesz wiersze
Tłoczą mi
w ciebie moja ojczyzno jakiś gorzki swąd.
Synowie naszych kobiet nie będą nosić broni
czy wiesz jak gęsta krew się czerni?
Wtenczas dopiero!
Ta ciemność wszystko oczerni
gdy staje się słowo
nieco dłuższe niż „krótkie” włosy
mówiłem zrąb szadź nikt mnie nie powstrzymał kto by śmiał
kabel do przedłużacza
drewno do klasztoru
Tamtym Czarnym nie chodzę,
bo Czarny.
to będzie wiersz na papierze makulaturowym. nie żaden velvet.
W kółko o tym na pasku
W głowie monochromatoza.
pigment jest niebieski
Obiekt Fantazji Podmiotu ma na sobie szorty, bluzkę na ramiączkach i chustkę fantazyjnie zawiązaną wokół szyi.
zaczyna się wiercić całym konturem
Każda kropla mojej
krwi płonęła do ciebie.
nie mam dobrej odpowiedzi
Jeśli już nie spać – niech nie śpi całe miasto.
ten ciemny anioł z niesfornymi słowiańskimi brwiami
jak piosenka Kazika z pierwszego miejsca listy
Proszę pana, niech pójdzie pan w prawo,
pan trafi, ja w pana wierzę.
kapusty gniją pod lekkimi gruszami
gdyby padał deszcz spirytusowy
byłbym szklaną perłą w błocie
pośród szczęśliwych wieprzy
Miało mnie tutaj nie być, a jestem
za późno, by rzucić już skończone studia
Najmocniejszą stroną książki
jest ślad po wyrwanej kartce.
Panieńskie nazwisko pierwszej kobiety brzmiało Mickiewicz.
Istnieje wiele dowcipów.
plemię nie miało zbędnego pożywienia dla nieprzydatnego starca
Kobieta z deskami rąbie płot.
Czasem przychodzi biec za wagonem.
nocą na przełęczy podpalam
ogniska
i nie jest to ich jedyna fanaberia
Całkiem poetycka końcówka.
budzi światło
trzykrotnym pianiem kogutów
Możesz pisać albo oddać krew
wypnij swoją słodką dupę
nie jestem tą tylko tamtym
motywem muzycznym
co z tym, który nocą
śpiewa we mnie
nakładam kotu jedzenie z puszki on miaucząc autentycznie mnie wzmacnia
olej z prezerwatywy
znalezionej w krzakach
Idę z palcami mgłą pokrwawionymi.
jaki lubię alkohol?
naleciałości językowe, do czego doszło
jaką mam krótką linię życia
Kurz fruwa w promieniach.
płyną sobie rzeczułką skrzydełka much, psi ogon i inne
oka
nie mam wyrobionego zdania
w sprawach najważniejszych
zamknięty cmentarz
otwiera się za płotem
Ona się uśmiechnęła
Skserowane cielsko stron
Jeśli możecie i chcecie, pomóżcie.
różniły je tylko komentarze
Rozumiem molo po molowemu
ściągniemy cię z najwyższej drabiny
Żadnej konwersacji,
wymiany uśmiechów
i poglądów.
Zero zamiaru snu po stronie córki
i zero po stronie syna.
jasne nie wystarczy wierzyć w siebie i zapieprzać sukcesu nie starczy dla wszystkich
Poeta dzieli się wierszem z innymi poetami.
wytnij z gazet ojca i matkę
Każdy ma taki kartel,
na jaki nie zasłużył.
wynosimy z domu co nam w ręce wpadnie
wszystkie bóle świata w zderzeniu z łożem śmiertelnym
wolno przerzucam ciężką czarną ziemię
szybko odrzucam skojarzenie z grobem
Mój brzeg jest urwisty i stromy
sama samotność nie boli
każdy ma swoje niebo
w końcu napaść na bank a potem żyć
A jeśli będzie następna część,
czmychnie nam poprzednia całość.
Moja chińska przyjaciółka czasem do mnie dzwoni,
pracuje zdalnie, nie wychodzi z domu,
pracowałaby w mieście, lecz jest kwarantanna
widzę deszcz z góry
moje sny gwoździe
ciężkie jak butle z gazem
kiedyś byliśmy dobrzy
można spokojnie wrócić
do domów usiąść przed telewizorem i wysłuchać
komunikatu o odwołaniu.
powietrze cierpliwie unosi głosy ptaków
dzwonię do nich daremnie
boję się kupić kalendarz na nowy rok
bo to przecież tylko film akcji był
Straszliwie piękna jest ta chwila
Dodekafonia, proste
opowiadania o miastach
u stóp Karkonoszy
Konduktorka
bez ruchu stoi na peronie, we mgle.
Z jakiegoś powodu w świat płynie bełkot
Miłosierdzie i krew, i pot, i żółć, i ocet.
Ulica bez ciebie
jest inna niż ulica z tobą.
jego zasada jest prosta zakroczna płasko
wykroczna na pięcie ręce przy sobie
zamiast słów
boję się że wszyscy w końcu umrą
umiem powiedzieć dopiero po szesnastu wersach
„Klątwa”, debiut prozatorski Roberta Eresa, już dostępna na naszej stronie.
Śmierć się przechadza wzdłuż ogrodzenia, nic sobie nie robiąc z zaostrzonych sztachet. Pies jej niestraszny i dwa wilcze doły. Już odbija się w szybach, w łazienkowym lustrze.
rośnie karmiony naszym strachem
Oby dni przynosiły jak najmniej smutku.