Ika, ile ty byś dla mnie zrobiła?
Kategoria: Proza
Tego mama mu nie powiedziała. To podsłuchał sam, gdy wyrzucała tacie, że w ten sposób to się właśnie wymiera.
„Przesieka”, najnowsza eseistyczna książka Jacka Bieruta, już dostępna na naszej stronie.
Czy był to jakiś błąd w genach?
Bo smutku wyzbyć się nie sposób.
Celnikom towarzyszył duży owczarek.
Kończyła się pewna epoka
Kontrola celna to najważniejsze wydarzenie w całej podróży do Niemiec.
Po kilku minutach zaczynamy wchodzić na ścieżkę. Grupkami. Prowadzi nas poturbowany Edek, popychany kolbami przez milicjantów.
System działa, ludzie ustawiają się bez większych problemów.
Nie ma w tym niczego dziwnego. Każdy czasami potrzebuje odrobiny odpoczynku.
Teraz też czytam Konfucjusza. Jak pan Zhao, jak pani Ming. Wybierz sobie zawód, który lubisz, a nigdy nie będziesz zmęczony.
Wy nie macie mocy przestać istnieć i dlatego macie rzeczy, które są tylko wasze.
ludzie<>plus rywalizują z agentami o jądra komórek@ które produkuje się i równocześnie przekształca oraz oprowadza po obwodzie fcehabgf lub w innej iteracji
mogę objąć wzrokiem wszystkie dzielnice, Winogrady, Grunwald, Wildę, Rataje, wreszcie wracam na ziemię
ona i on oparci po dwóch stronach cymbergajowego stołu przepychają do siebie od niechcenia krążek i słowa. Metaliczne stuknięcia pomagają im wzmacniać zanikający przekaz artykulacyjnych szurań
Przyłożyłem kiedyś język do metalowej poręczy, po prostu, nie zapomniałem, jakie są obrażenia. Nie róbcie tego. Nigdy.
Haribo zadzwonił po panią Henię, a ta zebrała resztki mojej treści żołądkowej do porcelanowej filiżanki, pomagając sobie przy tym różową szmatką z mikrofibry. Sprzątaczka nie przyniosła wiadra, bo jak mówiła – nie było tego dużo.
Razem z kobietą był mężczyzna. Jej partner. Albo mąż. On nie rozpaczał.
Liczę kroki, pomaga. Liczę przystanki bez przystanku. Liczę taksówki, samochody, rowery. Liczę, ile dni będę chodził bez butów. Bo te się rozejdą w tydzień, a mają być ostatnie przecież.
Na wiosnę pojechał jednak do Zagrzebia i odkrył światło, jakiego nigdy nie widział. Z kart szpitalnych dowiedział się, że jego dawca jeździł na motocyklu i miał na imię Zbyszek. Cała ta wiedza o dawcach jest niepotrzebna.
Cyprian grał, a dzięki ciemności pierwszy raz w życiu czuł, że jest muzyką, że dźwięki się z nim scalają, tworzą nierozerwalną całość. Miał wrażenie, że nuty dotykają go od środka, a także w okolicach podbrzusza. Coraz mocniej i mocniej. Był w transie, z którego wybił go dopiero zapach antykwariatu i stęchlizny tuż przy jego twarzy.
Leżałam chwilę, wpatrując się w ciemność, słuchając regularnego oddechu obcego ciała obok i gonitwy myśli. Bezsenność jest do dupy. Wstałam cicho, poszłam do łazienki zmyć rozczarowanie. Woda była ciepła i słona.
Chomik nie może się zgodzić z tą odważną tezą, że próbował się tutaj schować. Jego rodzice, wierzący-niepraktykujący, wprawdzie klękają na ślubach i pogrzebach, ale kiedy chodzi ksiądz, udają, że nikogo nie ma. Dlatego, jeśli chować się przed księdzem, to tylko w domu, nigdy u kogoś.
Dojrzałymi, bo tylko dojrzała cytryna ulega roztrzaskaniu, rozpryskuje się na drzwi i ściany i natychmiast wabi roje much. Efekt jest paskudny.
Łapię się na tym, że ręce mimowolnie wkręcają się w prześcieradło.
Nienawidzę tego miasta. Dziesięć na plusie, a zimno, jakby styczeń był. Nie wspominając, że wszystko mierzą w tych idiotycznych Fahrenheitach, stąd Europejczyk nigdy nie wie, jak powinien się ubrać. Bo po niebie nie poznasz.
Wzrok momentalnie przyzwyczaił się do półmroku i wtedy dostrzegłam pijaka, leżącego w poprzek korytarza. Zakradłam się cicho, bacznie obserwując butelkę w jego ręce.
Przymknęła wielkie oczy jak z mangi, a on czerpał powietrze przez jej poplątane, bladoróżowe włosy. Pachniała zieloną herbatą, gdy zaczął ściągać z niej sukienkę.
Mam nadzieję, ze pana zniechęciłem do tego doktoratu.
– Mamuś, nie mraucz – i zaraz powrót do stałej dynamiki.
Wczoraj poszliśmy do Kalambura, Kalaczakry właściwie, na placki syryjskie, bez uprzedzeń. W środku sporawo, siadamy gdzie indziej niż najczęściej.
Tam jest ta sterta, która z każdą chwilą się powiększa, w przeciwieństwie do tłumu z peronu, który niknie w oczach. – Raz dwa, raz dwa! – krzyczy żołnierz, siłą wpychając Messnerów do wagonu, którzy raz jeszcze chcą obejrzeć się za siebie. Lecz z każdą sekundą tłum rośnie w ich oczach, napiera tak, że Messnerowie muszą się wycofać, opuścić stanowiska, choć przed chwilą mieli ładny widok na stację z tabliczką NOWA RUDA.
Przecież to te łagodne kształty decydują o delikatności, są gwarantem bezpieczeństwa, że dotykanie jej białego ciała nie przyniosą żadnych przykrych konsekwencji.
Mieszkał w zardzewiałym, zagrzybionym schronie bez kibla, bo domem tego nazwać nie można było. Przybierał pozę proroka, natchnionego mędrca, który godzinami analizuje
Ten drugi peryferie ma wpisane w krew, dla niego peryferie stanowią rację bytu i nie chce tego zmieniać. „Peryferyjność” to rodzaj duchowości i stan umysłu zakorzeniony w transcendencji. „Mieszkaniec peryferyjności” może mieszkać gdziekolwiek, nawet w centrum świata – Wrocławiu, Warszawie, Berlinie, Jerozolimie, Nowym Jorku. Bogaty krajobraz wewnętrzny sprawia, że zawsze jest u siebie.
Ale nie to chcę powiedzieć. Otóż w prawosławiu nikt nie hamuje dziecka, jeśli ono uprawia onanizm, bo tego domaga się organizm. Nie ma żadnego wymogu trzymania rąk na kołdrze, aby się nie bawić genitaliami. Nikt nie krzyczy: ręce na kołdrę! Dziecko może onanizować się do woli. Tak było od wieków.
Od jednej wizyty u lekarza do kolejnego pobytu w szpitalu. Ciągły katar i raz po raz odzywające się kłucia. Chciejstwo innych, i wzruszanie ich ramion, kiedy zostają o coś przez ciebie poproszeni.
Pewnego dnia łysy Fernando, znany dla swej tężyzny, natrafił kilofem na złoże, które nie było złożem węgla. Kilof odbił się od niego i utkwił w oku osiłka, ale ofiara ta nie poszła na marne, gdyż rychło okazało się, że Fernando odkrył wcale pokaźne pokłady rudy żelaza.
Po chwili z mgły albo papierosowego dymu wynurzała się około pięćdziesięcioletnia, niska i krępa Angolka, o niezwykle głębokiej czerni skóry, która zdawała się absorbować przestrzeń niczym galaktyczna czarna dziura. W nocnym pejzażu błyskały przy każdym gromkim śmiechu jej złota biżuteria i białe zęby z dużymi przerwami.
Miałem sporo czasu, więc pobliska struga, więc sklep, więc pobliska górka i dużo ciszy, by już zupełnie zapomnieć te codzienne szaleństwa w przestrzeni odległej o kilkanaście kilometrów, ten czarny połysk. Nikt nie pamiętał o Modlnej i było widać jej z tym dobrze, nikt nie pamiętał o mnie i w związku z tym rozumiałem ten jej wewnętrzny komfort niewymuszonego bycia, ba, ja przestałem pamiętać o sobie
Lecisz po guzikach z góry do dołu, ale nikt nie otwiera, nikt nawet nie podnosi słuchawki, nie rzuca żadnym z tych krótkich, szorstkich pytań. Nie szkodzi, pamiętasz krótką kombinację, która pozwoli ci się dostać do środka.
Ekstrawagantka z cyberpunkową koafiurą, w leginsach i sukni w panterkę, która opinała jej krępą i baryłkowatą, już po podwójnej mastektomii, figurę, na tej dziwnej wysokiej fali, jaką najlepiej znają pewnie schizofrenicy i dwubiegunowcy
Od pewnego czasu mówimy na niego Szopeczka. Oczywiście nie ma o tym pojęcia. Zaczęło się, kiedy opowiedział, jak kiedyś z żoną poszedł na jarmark. Nie było jeszcze grudnia, a Białorusinki już sprzedawały drewniane szopki z Jezuskiem, Maryjką i resztą.
Wyciąga z neseserka przybory: puszkę fasoli w zalewie i scyzoryk wielofunkcyjny. Otwiera jedno drugim, a ja w międzyczasie obracam tam i z powrotem do kuchni po widelec.